piątek, 5 lutego 2016

"Biały piasek"- one shot

Perspektywa  Rosemarie:

Perfekcjonistka.

Rozkruszoną jodynę wsypałam na szalkę petriego. To samo zrobiłam ze sproszkowanym cynkiem. Delikatnie wymieszałam te dwie rzeczy. Emma nalała do zlewki wodę. To był kluczowy gwóźdź programu. Zabawne, jak wiele rzeczy reaguje z wodą. Następnie kroplomierzem odmierzyłam jedną kroplą wody. Przed wypuszczeniem jej na zmieszane, rozkruszone substancje wstrzymałam oddech i dopiero wtedy ją puściłam. Na naszych oczach buchnął mały, fioletowy dym.
– Zajebisty kolor – stwierdziła Emma.
Znowu upuściłam kolejną kroplę wody i sytuacja się powtórzyła. Odreagowywałyśmy dzisiejszy stres związany z lekcjami. Na kółku chemicznym bawiłyśmy się zestawem młodego chemika. Pan Shawn dał nam wolną rękę. Powiedział tylko, żebyśmy były grzeczne i nie wysadziły szkoły.
– Jak myślisz, czy opłaca się iść studiować chemię tylko po to, żeby nauczyć się gotować czystą kokainę? – zapytałam z ciekawości moją przyjaciółkę.
Zaczęłyśmy ogarniać stół po naszych dzisiejszych eksperymentach. Zwykle to ona oglądała filmiki na youtube i potem mówiła co mogłybyśmy zrobić. Doświadczenia przeprowadzałam ja, ponieważ miałam do tego rękę, jakiś wrodzony talent, coś w tym stylu.
Emma zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
– Nie jesteś pierwszą osobą, która wpadła na ten genialny pomysł – wyjaśniła. – Co by ci to dało? Zaczęłabyś ją rozprowadzać?
– Czemu nie – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na nią poważnie. 
Przyjaciółka pokręciła głową i odstawiła przyrządy na odpowiednią półkę. Pan Shawn nigdy nas nie pilnował, tylko siedział w pokoju nauczycielskim i flirtował z fizyczką (potwierdzone). Razem z Emmą uważałyśmy, że stworzyliby w laboratorium świetny duet.
Szkoła o tej porze była pusta. Tylko my, jak ostatnie idiotki w niej siedziałyśmy. Musiałam znaleźć sobie jakieś ciekawe zajęcie, żeby bez podejrzeń jak najpóźniej wracać do domu. Emma mi towarzyszyła, bo… Tak. Zawsze była ze mną i mnie wspierała. Traktowałyśmy się jak siostry. Poza tym musiałyśmy znaleźć sposób, żeby przetrwać w Doncaster.
***
Kilka tygodni wcześniej.
Liceum było bardzo duże. Nic dziwnego, że ciężko było nam znaleźć jakąkolwiek salę. Emma się na mnie darła, że po prostu stoję jak kołek na korytarzu.
– Sala biologiczna jest naprzeciwko pracownii chemicznej – powiedziała.
– To niezwykle cenna informacja, skarbie – odparłam ironicznie.
Wiedziałam, że zawsze się stresowała w takich chwilach, ale to ja musiałam załatwiać tego typu sprawy. Emma rzuciła mi ciężkie spojrzenie i zaczęła szperać w telefonie. Niestety nic tam nie znalazła.
Po chwili zauważyłyśmy jak podchodzą do nas starsi chłopcy. Tylko tego nam jeszcze brakowało. W dodatku to nasz pierwszy dzień.
– Jak myślisz, idą nam teraz wpierdolić? – szepnęła przerażona przyjaciółka.
Jej myśl nie napawała większym optymizmem. W duchu modliłam się, żeby nie zrobili nam krzywdy. Nigdy nic nie wiadomo. W Doncaster czasem znajdowali się patologiczni ludzie.
– Cześć dziewczyny – odezwał się wysoki chłopak z kręconymi włosami. – Potrzebujecie pomocy?
Zatkało mnie. Tym bardziej Emmę, która była przygotowana na cios. Nie była w stanie nic powiedzieć. Znowu ja.
– Cześć... Nie możemy znaleźć sali biologicznej – miałam nadzieję, że mój głos brzmiał naturalnie.
– Zaprowadzimy was – zaproponował jego kolega, farbowany blondyn.
Jednak to nie ujmowało jego urodzie. Wszyscy z całej tej gromadki byli naprawdę przystojni. Emma wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Musiałam ją podtrzymać i pozorować rozmowę.
– Ogarnij się, idiotko – wrzasnęłam do niej szeptem.
O ile tak w ogóle można powiedzieć.
– To nie nasza liga, Rose. Oni są za bardzo... Znani – usłyszałam.
Rozejrzałam się po korytarzu, a wszystkie pary oczy były w nas wlepione. Czułam się dosyć niekomfortowo w tej sytuacji. Nie chciałam, żeby od razu wiązali nas z tą grupką.
– Hmmmm, jesteście z czwartej klasy? – odezwała się Emma i zadała to pytanie naszym nowym kolegom.
Nie wiem co sprawiło, że przy obcych wydobyła z siebie głos. Jednak, jej pytanie było trafne. Sama byłam ciekawa.
– Niall, Liam i ja tak. Harry jest w trzeciej – odpowiedział jej mulat z jakimś dziwnym akcentem, dosyć egzotycznym.
Harry Styles. Spojrzałam na niego i momentalnie się jeszcze bardziej przeraziłam. Wiele słyszałam o nim i Louisie Tomlinsonie, którego najwidoczniej tutaj nie było. Nie za bardzo mnie cieszyło to, że zadarłam z jego gangiem.
Albo jego gang zadarł ze mną.
– Gdybyście potrzebowały pomocy, to znajdziecie nas  bez problemu. Nie bójcie się podejść nie jesteśmy tacy jak się większości zdaje. Do zobaczenia na kolejnej przerwie – powiedział Harry.
Wreszcie dotarłyśmy pod salę, a chłopaki po prostu się ulotnili. Zawsze zaczyna się niewinnie. Z pewnością czegoś od nas chcieli. Wszyscy w szkole się na nas gapili, ponieważ oficjalnie nam zagrażali.
– Nie możemy się z nimi przyjaźnić – zauważyła Em.
Skinęłam głową. Całkowicie się z nią zgadzałam. Po tym wydarzeniu unikałyśmy chłopaków jak ognia (nie spotkałyśmy się z nimi na następnej przerwie) i nigdy nie poprosiłyśmy ich o żadną pomoc. Nigdy.
***
Na szkolnym parkingu stało kilka aut. Przy nich znajdowali się jacyś podejrzani kolesie. Niektórzy z nich byli już w ostatniej klasie. Palili papierosy i wyglądali nieziemsko…
Nawet nie sądziłam, że się tak rozmarzę. Bycie buntownikiem mam we krwi. Nie wiem czy Emma też, ale łatwo ją przekonać do zrobienia czegokolwiek. Kiedyś powiedziała mi, że za bardzo się o mnie boi. Myśli, że sobie coś zrobię, dlatego cały czas mi towarzyszy. Idiotka. Ale i tak ją kocham.


Perspektywa  Louisa:

Z nudów rozejrzałem się po szkolnej stołówce. Postanowiłem odwiedzić w prze obiadowej moich najlepszych kolegów, żeby im potowarzyszyć. Mniej więcej kojarzyłem wszystkich ludzi. Wiedziałem komu ufać, a komu nie. Ludzie mnie szanowali. Było kilka charakterystycznych stolików. Tak zwane – matematyczne nerdy, bogate – zepsute dzieciaki, muzycy, sportowcy itd.
Dwie dziewczyny.
– Witaj, Tommo – niespodziewanie przysiadł się do mnie Lawrence.
Pozytywnie mnie zaskoczył, ponieważ strasznie go lubiłem. Razem chodziliśmy do podstawówki. Siedzieliśmy nawet w jednej ławce. To były czasy. Ostatnio mało się do mnie odzywał, więc podwójnie się ucieszyłem kiedy usiadł obok mnie.
Zaczęliśmy od małej, uprzejmej pogawędki w stylu: „co u ciebie słychać?”. Od razu chciałem zaproponować mu wstąpienie do gangu, ale na szczęście Liam czuwał i w porę powstrzymał mnie przed zadaniem tego pytania. Nie miałem pojęcia dlaczego nie ufał Lawrencowi, ale wolałem zaufać jemu instynktowi.
– Co myślisz o tamtych dwóch dziewczynach? – zapytałem z ciekawości.
Może je znał? To akurat było bezpieczne pytanie. Im więcej wiedziałem, tym lepiej dla mnie. Lawrence niespodziewanie się roześmiał. Zaskoczył mnie swoją reakcją.
– Mam ci odpowiedzieć czy moja siostra jest fajna? – pokręcił głową z politowaniem. – Wybacz, ale rodziny się nie wybiera. Mały, upierdliwy gnom.
– Twoja siostra? – uśmiechnąłem się. – Emma? Prawie jej nie poznałem. Ta druga to?
– Rosemarie, jej najlepsza przyjaciółka. Nie wiem, chyba były złączone jakąś niewidzialną pępowiną. Mogę się założyć, że Em kocha ją bardziej niż mnie – skomentował.
Wszyscy się roześmialiśmy dosyć głośno. Zwróciło to uwagę dziewczyn, które odwróciły się w naszą stronę. Emma złapała kontakt wzrokowy ze swoim bratem i pokręciła głową z politowaniem. Na ułamek sekundy zatrzymała się na mnie, a potem znowu wróciła do konsumpcji lunchu.
Nie ukrywałem, że chętnie porozmawiałbym z Emmą, zwłaszcza, że ostatnim razem miałem dziesięć lat kiedy to robiłem. Sporo się zmieniło od tamtego czasu.
– Mógłbyś mi dać numer do Emmy? – zapytałem Lawrenca.
– Jak chcesz się z nią umówić, to sam ją zapytaj – odparował chłopak.
– Nie o to mi chodzi – pokręciłem głową. – Chcę pogadać, jak za starych dobrych czasów.
Przyjaciel podejrzliwie uniósł do góry brwi.
– Em nie odbiera numerów, których nie ma zapisanych w telefonie. Jak chcesz pogadać, to obie będą na kółku chemicznym po lekcjach – zaproponował.
– Tylko, że wolałbym porozmawiać z Emmą na osobności – zauważyłem.
Reszta chłopaków nie rozumiała o co mi chodzi. Patrzyli na mnie jak na idiotę.
– To życzę ci powodzenia. One są nierozłączne – odparł Lawrence i rozejrzał się wokół, a następnie podniósł. – Muszę spadać. Cześć wam – pożegnał się i odszedł.
Zauważyłem, że Emma i Rosemarie także się ulotniły. Większość osób skończyło już jeść. Myślałem intensywnie, bo do głowy wpadł mi pewien pomysł.
– Dobra, o co ci chodzi Tommo? – pierwszy złamał się Zayn.
– Mam pewien plan, ale najpierw muszę zbadać grunt – oznajmiłem i zacząłem ogarniać swoją tackę.
– Nie sądzę, żeby były dobrym materiałem na… – zaczął Styles, ale gestem go uciszyłem.
Pożegnałem się z chłopakami, a następnie wyszedłem ze szkoły, ponieważ przyjeżdżała do mnie dostawa towaru. Musiałem się przygotować. Traktowałem to zajęcie poważnie, tak jak biznesmeni produkty, które trzeba sprzedać. Dodatkowo uczyłem się podstaw ekonomii, żeby zwiększyć sprzedaż. Zaprosiłem chłopaków. Chciałem im pokazać jak to wygląda, żeby wiedzieli na jakich zasadach i warunkach opiera się nasza firma.
Przez pewien czas śledziłem Emmę. Badałem grunt. Chciałem wiedzieć czy jest bezpiecznie, czy można jej, a w razie potrzeby – im zaufać. Myślałem o nich poważnie. Zdążyłem zwerbować jeszcze kilku zaufanych ludzi. Powoli całe to przedsięwzięcie się rozrastało, ale zdecydowanie potrzebowałem jeszcze pare szczególnych osób, które miałem na oku.


Perspektywa Emmy:

Rose zachorowała. Na dodatek musiała siedzieć w domu z tą suką, Alice. Proponowałam jej, żeby przeniosła się do mnie, ale Mark się nie zgodził. Wolał mieć Rosie na oku. Jakby rzeczywiście, trzeba było jej pilnować. I tak go wiecznie nie było w domu.
Musiałam sama eksperymentować w laboratorium chemicznym, ale nic mi nie wychodziło. Zawsze źle odmierzałam odczynniki. Bez mojej przyjaciółki te zajęcia nie miały sensu, a nadal musiałam na nie chodzić, żeby pan Shawn wstawił mi dodatkową ocenę za frekwencję i systematyczność. Zawsze jest lepiej, jak masz swoich wśród grona pedagogicznego. Wiedziałam, że mogę temu człowiekowi w pewien sposób ufać.
Śmiesznie to zabrzmi, ale to zawsze Rose ratowała mnie drobnymi. Tak też było w tym przypadku. Jeszcze rano przygotowałam sobie monety, ale w momencie wyciągania ich z portfela, wpadły mi pod automat, a moja ręka się tam nie mieściła. Nie było szans na to, żeby je odzyskać.
– Ile potrzebujesz? – usłyszałam głos za swoich pleców.
Odwróciłam się i ujrzałam przed sobą Louisa Tomlinsona, niegdyś najlepszego przyjaciela mojego brata.
– Chcę kupić tylko wodę – oznajmiłam.
Louis podszedł do automatu, wrzucił odpowiednią kwotę i kupił dla mnie litr wody mineralnej. To było bardzo miłe z jego strony. Wręczył mi butelkę do ręki.
– Lawrence przyniesie ci jutro pieniądze – zaznaczyłam.
Chłopak uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Daj spokój. Nie ma takiej potrzeby – zaprotestował.
Stwierdziłam, że ten gest także był w porządku. Ciężko było trafić na takich ludzi. Niby mała rzecz, ale tego typu uczynki przypominają o człowieczeństwie. Nie mam pojęcia, dlaczego o tym pomyślałam. Chciałam już odejść, ale Louis wyraźnie chciał ze mną porozmawiać. Stwierdziłam, że chociaż w ten sposób mogę mu się odwdzięczyć.
– Em, nieźle wyrosłaś – zażartował.
Zaczęliśmy iść wolnym krokiem po szkolnym korytarzu. Prawie zachłysnęłam się wodą kiedy to usłyszałam.
– Hmmm, ty… Też? – zmarszczyłam czoło.
Nie byłam dobra w tego typu pogawędkach. Poza tym ostatni raz rozmawiałam z nim kiedy on miał dziesięć lat, a to było bardzo dawno temu.
Na szczęście Louis się zaśmiał. Zastanawiałam się czego ode mnie chciał, bo zapewne nie rozmawiał ze mną bez powodu. Nie miał powodu, żeby to robić.
– Gdzie podziała się twoja przyjaciółka? – zmienił temat.
– Zachorowała, ale to tylko przeziębienie, więc nic poważnego – wzruszyłam ramionami.
Chłopak skinął głową. Wyraźnie wyczułam u niego potrzebę zapytania mnie o coś, o co łatwo się nie pyta. Nie wiem, to widać po głębszym zastanowieniu. Niby taka przyjemna, przyjacielska rozmowa, ale znałam życie. Wiedziałam, że jak Lawrence czegoś ode mnie chciał, to zawsze udawał miłego. Pomińmy fakt, że nigdy nie udawało mu się mnie przekonać.
– Słyszałem, że krucho u ciebie z kasą – zaczął temat.
– Lawrence wszędzie skarży się, że rodzice nie chcą mu kupić samochodu? – zdziwiłam się.
Jasne, pieniądze zawsze się przydają. Sama dysponowałam niewielką ilością na życie codzienne, ale zakupy w galerii nie wchodziły w grę. Rodzice stwierdzili, że jak będziemy się uczyć to kasa sama przyjdzie.
Oczywiście.
– Nie. Nic mi nie mówił – odparł Tomlinson. – Co się stało, że pozbawili go tej nadziei?
– Oceny po pierwszych dwóch miesiącach szkoły – zaśmiałam się.
Lawrence był półgłówkiem. Zachowywał się jak dziecko, a niby był starszy ode mnie. Całkowicie podzielałam zdanie rodziców. W duchu modliłam się, żeby oszczędzali na auto dla mnie.
– Wracając do ciebie – powiedział Louis. – Miałbym pewną propozycję pracy – spojrzał na mnie poważnie.
– Jeżeli mam być kelnerką albo rozdawać ulotki, to podziękuję – zaznaczyłam od razu.
Nie chciałam harować jak wół za marne grosze.
– Nie, spokojnie. Nic z tych rzeczy – uspokoił mnie. – Nie wiem, czy mogę ci zaufać – wyznał.
Zaskoczył mnie i zaintrygował. Byłam ciekawa co ma do zaproponowania. W sumie fajnie by było jakbym się z nim zaprzyjaźniła. Zawsze to jakaś lepsza reputacja w szkole.
– Pytanie, czy ja mogę zaufać tobie – pozwoliłam sobie zauważyć.
– Wiesz, co? – zagadnął mnie. – Podobasz mi się. Wydaje mi się, że się do tego nadajesz.
Powiedział, że zawiezie mnie w odpowiednie miejsce i opowie mi na czym moja praca miałaby polegać. Z każdą chwilą byłam coraz bardziej ciekawa. Dlatego umówiłam się z nim po skończonych lekcjach. Miałam od razu pójść odwiedzić Rose, ale napisałam jej wiadomość, że wypadła mi ważna sprawa. Najwyżej potem jej opowiem, dlaczego nie przyszłam.
Louis miał całkiem fajne auto. Było używane, ale pochwalił się, że kupił je za swoje pieniądze. Byłam ciekawa skąd wziął tyle kasy. Bądź co bądź, to był jednak spory wydatek. On tylko się zaśmiał i powiedział, że niedługo zrozumiem.
Dojechaliśmy w bliżej nieokreślone dla mnie miejsce. Nie zapuszczałam się na jakieś podejrzane dzielnice w Doncaster, dlatego nie znałam dokładnie historii tego terenu i praw nim rządzących. Na Louisa czekali jego najlepsi kumple. Banda, z którą zawsze siedział na stołówce podczas przerwy obiadowej.
– Hej, chciałbym wam przedstawić Emmę, siostrę Lawrenca – odezwał się Lou, kiedy wysiedliśmy z auta. – Em, poznaj Zayna, Liama, Nialla i Harry’ego.
Każdemu z nich podałam rękę. Przypomniało mi się jak podeszli do mnie i do Rose na początku roku. Automatycznie zrobiło mi się głupio i czułam, że jestem cała czerwona na twarzy. Oni przyglądali mi się uważnie. Sama byłam ciekawa o co chodzi. Wszystko było takie tajemnicze.  W pewnej chwili Liam odciągnął Louisa na stronę. Słyszałam strzępki ich rozmowy. Coś w stylu: „jesteś pewny?”, „ona ma dopiero…”, „Lawrence nie jest…”, „jak uważasz”.
W pewnej chwili przyjechało jakieś drugie auto. Wysiedli z niego jacyś podejrzani, napakowani goście. Minimalnie się przestraszyłam, ale starałam się zachować zimną krew i pokerową minę. Spojrzałam na Louisa, a on na szczęście uspokoił mnie swoim wzrokiem. Trochę mi ulżyło.
Potem zrozumiałam w czym rzecz. Ci goście, wyjęli z bagażnika karton, w którym znajdowało się kilkadziesiąt kilogramów białego proszku. Nietrudno było się domyślić, że chodziło o narkotyki. Louis uważnie obejrzał jedno opakowanie. Pozostali stali z boku i przyglądali się całemu procederowi.
Przyznaję, nigdy nie brałam, ale skoro z Rose chodziłyśmy na kółko chemiczne to zaczęłyśmy się interesować paroma rzeczami. Nie tylko piorunianem rtęci (czyli przepisem na to w jaki sposób wysadzić szkołę). Widziałam jak wygląda kokaina i heroina. Poza tym pan Shawn raz tak się zapędził, że powiedział nam jak rozpoznać dobry narkotyk.
– Mogę zobaczyć? – postanowiłam się przyłączyć do Louisa.
Chłopaki z gangu Tomlinsona spojrzeli na mnie zaskoczeni. Mogę się założyć, że myśleli, że zeszczam się ze strachu. Tak naprawdę to bałam się, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Lou podał mi torbę do ręki. Otworzyłam ją i włożyłam nos do środka. Nigdy nie brałam, ale żeby sprawdzić czy towar jest dobry, trzeba go niestety spróbować i przetestować na własnej skórze. Byłam zaskoczona, dlaczego Lou od razu tego nie zrobił. Zauważyłam u jednego z tych napakowanych typów nóż.
– Mogę? – wskazałam na rzecz, o którą mi chodzi.
Zaczęli się niecierpliwić, a przez to ja sama się stresowałam. Trzęsła mi się ręka, w której trzymałam torebkę z kokainą, ale powtarzałam sobie w duchu, że muszę to jakoś przetrwać. Przywódca tamtego gangu, z niechęcią podał mi swój nóż.
Nasypałam na ostrze minimalną ilość białego proszku i zaciągnęłam się, oczywiście błądząc nosem po tej nieostrej stronie noża. Podniosłam głowę do góry i kilka razy znowu to wciągnęłam, żeby dobrze się rozprowadziło.
– Co to za syf? – zapytałam poważnie.
Tomlinson zrobił wielkie oczy, a napakowani goście poczerwienieli na twarzach. Czuć było w powietrzu napiętą atmosferę.
– Emma, może… – do akcji wkroczył Liam.
Próbował mnie uspokoić, ale minimalnie się wczułam.
– Myśleliście, że jak rozkruszycie jakieś zwykłe piguły, to dostaniecie kokainę? – zapytałam. – Nie macie pojęcia o chemii – rzuciłam całą torebką przed siebie.
– Uspokój się! – podniósł głos zdenerwowany Louis. – Panowie, wybaczcie. To jej pierwszy dzień i…
– Louis, ona ma racje – dołączył się do mnie Niall.
Byłam wdzięczna losowi, że chociaż on się za mną wstawił.
– Nie pomagasz, Horan – wycedził przez zaciśnięte zęby Tomo.
– Zobacz na inne opakowania. Każde się różni odcieniem białego. To nie jest kokaina – dorzucił blondyn.
Moje przedramię mocno ściskał Liam. Mogłam się założyć, że chciał mi także zamknąć usta, żebym znowu nie powiedziała czegoś głupiego. Faceci od dostawy byli naprawdę zdenerwowani. Nie wiedzieli co mają powiedzieć. Louis postanowił przejąć inicjatywę.
– Panowie, widzę to tak… Zapomnimy o tej sprawie i już nigdy więcej się nie zobaczymy – zaproponował.
Nigdy nie widziałam, że można być tak przerażonym. W sumie miał dopiero osiemnaście lat, nie znał życia. Facet posłusznie skinął głową. Widać, że nie zależało mu na konflikcie. Poprosili jedynie, żeby oddała im nóż. Posłusznie wykonałam to polecenie, ale Liam nadal mnie trzymał.
Naprawdę, w tamtej chwili ani przez moment nie byłam dzieckiem.
Faceci wsiedli do swojego czarnego auta, zabierając ze sobą swój karton z oszukaną kokainą. Kiedy odjechali, Liam mnie dopiero puścił. Zauważyłam, że miałam siną rękę. Louis wzniósł oczy ku niebu.
– Kurwa, Em, co ty do cholery jasnej zrobiłaś? – zwrócił się do mnie.
– Uratowałam ci dupę – zaznaczyłam stanowczo.
Louis podszedł do mnie bliżej. Był zdenerwowany i przestraszony jednocześnie. Cały czas się trząsł.
– Skąd wiesz, że to nie była kokaina? W podręczniku od chemii napisali jaką ją odróżnić? – pytał ironicznie.
– Louis – odezwał się Niall.
– Zamknij się. Nie rozmawiam z tobą! – wrzasnął na niego.
Znowu spojrzał na mnie z wymalowanym wkurwieniem na twarzy. Wiedziałam, że gdyby nie przyjęte konwenanse, to z pewnością nie zawahałby się mnie uderzyć. Teraz, wyraźnie się przed tym powstrzymywał.
– Po prostu… Powiedzmy, że to kobieca intuicja – wymyśliłam.
– Słuchaj, młoda – patrzył na mnie z góry. – W tym biznesie nie ma czegoś takiego jak kobieca intuicja. To nie jest zabawa. Chyba za bardzo cię przeceniłem.
– W takim razie jesteś gównianym biznesmenem, skoro nawet nie potrafisz odróżnić zmieszanych leków od czystej kokainy – odgryzłam się.
Wiedziałam, że te słowa jeszcze bardziej go wkurzyły. Wiedziałam, że powinnam się już hamować, ale nie mogłam. Popełniał takie szkolne błędy, na etapie gdzie nie powinno się już popełniać błędów. Żadnych.
– Jak jesteś taka mądra, to teraz znajdź jakiś jebany sposób na zdobycie nowego dostawcy, a wejdziesz do biznesu – sprowokował mnie.
– Louis, daj spokój – odezwał się Zayn. – To jeszcze dziecko.
– Przestraszyłeś ją – dodał Harry.
Wkurzyło mnie, że takie mieli o mnie zdanie. Wcale nie byłam dzieckiem. Dobrze o tym wiedziałam, że przestałam nim być. Zmierzyłam ich wszystkich groźnym spojrzeniem.
– Mówisz masz – opowiedziałam pewna siebie.
Odwróciłam się od niego i zaczęłam podążać w kierunku „cywilizacji”. Miałam taką nadzieję, że uda mi się wymyślić jakiś sposób pozyskania hurtowego dostawcy kokainy. Zdecydowanie, zadanie nie należało do najłatwiejszych, ale ten dupek źle mnie potraktował. Poza tym chciałam mu udowodnić, że nie jestem dzieckiem. I to on nie zna się na biznesie.
Przy okazji mojego powrotu do domu, zrobiło mi się niedobrze i musiałam rzygać do jakiegoś śmietnika. Wiedziałam, że wciąganie tego proszku było wyjątkowo niebezpieczne, ale Louis jeszcze mi podziękuje za to co zrobiłam dla jego biznesu.


Perspektywa Rosemarie:

Na obiad dostaliśmy tradycyjne fish&chips. Nie narzekałam. Lubiłam to danie. Moje ciało niekoniecznie. Jadłam z Emmą w dziwnej ciszy. Wyglądała jakby miała właśnie umrzeć, a zaczerwienione oczy zdradzały, że nie spała całą noc. Było mi jej żal. Cokolwiek robiła zasługiwała na sen, odpoczynek i ewentualnie ciepłą herbatkę.
– Kupić ci kawę? – spojrzałam na nią poważnie.
Wybudziła się ze swojego transu i dopiero po chwili odpowiedziała. Nie miała ochoty. Wzruszyłam ramionami i jadłam dalej.
– Lawrence robi dzisiaj imprezę u nas. Przyjdziesz do mnie? – odezwała się. – Nie chcę siedzieć tam sama.
Wiedziała, że zawsze robię wszystko, żeby wyrwać się z domu od tej durnej Alice, ale tym razem nie mogłam. Byłam do czegoś zobowiązana. Co więcej – zależało mi na tym. Musiałam szybko wymyślić jakąś wymówkę.
– Alice i Mark jadą gdzieś we dwoje na romantyczny weekend. Muszę zająć się dzieciakami – odparłam.
– Mogę wpaść do ciebie? – zapytała i zrobiła minę szczeniaczka. – Naprawdę nie chce mi się tam siedzieć.
Denerwowałam się. Wiem, że nie miałyśmy przed sobą tajemnic, ale o pewnych sprawach nie mogłam jej jeszcze powiedzieć. Było na to za wcześnie.
– Em, skarbie – zaczęłam. – Josh i Elizabeth są przeziębieni. Mogłabyś się od nich zarazić.
Mam nadzieję, że nie będzie dalej drążyła tematu. Za bardzo mi na niej zależało. Poza tym okłamywanie jej – nie sprawiało mi żadnej radości. Przeciwnie, czułam się podle.
Czekałam na odpowiedni moment.
To prawda, że byłyśmy nierozłączne. Nie wiem, Emma zawsze mnie wspierała. Mogłam na nią liczyć. Przez tyle lat swojego życia musiałam się z nią zżyć.
Na szczęście w domu nie było Alice, kiedy wróciłam do domu. To ona odbierała dzieciaki ze szkoły. W ten sposób mogłam się szybko przebrać i wyjść. Zostawiłam karteczkę na swoim biurku, że będę nocowała u Emmy. Jeżeli coś pójdzie nie tak, będzie mnie kryła bez względu na wszystko. Wiedziałam, że mogłam jej ufać.
Impreza dopiero się rozkręcała. Poza tym było jeszcze jasno. Za jasno na tego typu wydarzenie. Najlepiej tańczy się pod osłoną nocy, do białego rana.


Perspektywa Emmy:

Techno dudniło przez ściany mojego pokoju. Nie miałam nic do imprez, ale ostatnio wyjątkowo fatalnie się czułam. Spałam może po cztery godziny codziennie i rano piłam zdecydowanie za dużo kawy. Wszystko przez to, że za bardzo przeceniłam swoje możliwości, a teraz nie potrafiłam przyznać się do cholernej porażki.
Postanowiłam opuścić to mieszkanie i na przekór wszystkiemu pójść do Rosemarie. Przecież nie zostawi mnie na ulicy?
Było późno kiedy wyszłam z domu. Lawrence nawet tego nie zauważył. Był totalnie nawalony. Nie obchodziło mnie to. Jemu przypadnie ochrzan od rodziców.
Założyłam kaptur na głowę i poczułam się minimalnie bezpieczniej na ulicy. W Doncaster roiło się od gangów ulicznych. Cóż, nawet miałam okazję przez chwilę być tego częścią.
Światła w domu Rose paliły się tylko w salonie. Dzieciaki pewnie już spały, a Rose pewnie oglądała coś w telewizji.
Zapukałam delikatnie i odczekałam chwilę.
– Co do chuja? – otworzyła mi zniecierpliwiona blondynka.
Zaskoczyło mnie to, że była w domu. Zapomniałam jaka ona była brzydka. Naprawdę, zastanawiałam się dlaczego Mark się z nią związał.
– Przyszłam odwiedzić Rose – wzruszyłam ramionami.
Alice uśmiechnęła się złośliwie.
– Nie wiem co ta gówniara zaplanowała, ale na biurku zostawiła karteczkę, że nocuje u ciebie – wyjaśniła kobieta.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Alice znudziła się rozmowa ze mną i zatrzasnęła drzwi od mieszkania. Czułam się jak oszukana szmata. Fakt, nie powiedziałam Rose o swoim udziale w odbiorze dostawy towaru, ale nigdy nie zrobiłabym jej czegoś takiego. Dlaczego nie mogła powiedzieć mi prawdy?
Chciałam iść do jakiegoś klubu i przy okazji upić się do nieprzytomności, ale nie miałam przy sobie kasy. Jedynie telefon. Nie miałam ochoty wracać do nawalonego Lawrenca, więc zaczęłam wałęsać się po mieście. Miałam na wszystko wywalone, więc niczego się nie bałam.
Natrafiłam na dudniącą muzykę dochodzącą z podziemia jakiegoś klubu. Postanowiłam zaryzykować i tam wejść. Jak na swoje pieprzone szczęście to nieźle trafiłam – zapowiadała się jakaś nielegalna bitwa taneczna. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w step up. Scenografia minimalnie była podobna. Tylko, że tutaj było więcej alkoholu i ludzie byli obskurni. Byłam ciekawa tego wydarzenia, więc postanowiłam zostać na tej imprezie.


Perspektywa Rosemarie:

W moim krwiobiegu nie płynęła krew, tylko najprawdziwsza muzyka. Moje ciało było nią przepełnione. Uwielbiałam brać udział w tych nielegalnych tanecznych bitwach rodem wyciągniętych ze step up. Myślałam, że będę musiała wyjeżdżać do Stanów, a tu okazało się, że tego typu imprezy odbywają się w Doncaster. Fakt, że jeszcze nic nie wygrałam, ale znałam już całkiem sporo ludzi. Byłam jedną z młodszych osób, która w tym uczestniczyła.
– W następnym pojedynku udział weźmie Marie oraz Rico Gonzales. Wielkie brawa! Zapraszamy na scenę! – zawył do mikrofonu prowadzący.
Marie było moją sceniczną ksywką. Pewna siebie wkroczyłam na scenę. Przede mną stał chłopak, z którym toczyłam pojedynek.
Wreszcie puścili muzykę i daliśmy się ponieść tej niesamowitej energii. Zapomniałam o wszystkich dookoła. Po prostu tańczyłam. Nawet nie słyszałam już muzyki. Słyszałam tylko bicie swojego serca, a ryk ludzi dopiero powiedział mi kiedy skończyć.
Byłam spocona, lał się ze mnie pot, ale to nic w porównaniu z satysfakcją. Wiele osób zaczęło mi gratulować. Mówili, że właśnie widzieli najlepszy występ w swoim życiu. Szybko ogłosili mnie zwycięzcą pojedynku. Byłam z siebie dumna.
Podszedł do mnie nawet jakiś chłopak. Był bardzo przystojny, dobrze zbudowany i duszność tego miejsca sprawiła, że zaczęliśmy rozmawiać.
– Świetnie się ruszasz – skomplementował mnie. – Masz talent.
W szkole byłam nikim. Moją jedyną rozrywką były doświadczenia chemiczne. Nie byłam fajna. Miło było usłyszeć, że ktoś w końcu cię docenia. Poszliśmy na parkiet razem zatańczyć. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie świdrujący mnie wzrok Emmy.
– Przepraszam – rzuciłam do chłopaka.
Nawet nie wiedziałam jak miał na imię. Emma wyszła gdzieś na zewnątrz, więc ruszyłam za nią. Była wściekła. Czułam to, bo zawsze tłumiła w sobie złość.
– Em, ja... – nawet nie wiedziałam od czego mam zacząć.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – chciała wiedzieć.
– Jak byś zareagowała? Bałam się, że pomyślisz, że...
– Rose, odbierałam z Louisem Tomlinsonem i jego gangiem kilkadziesiąt kilogramów narkotyków kilka dni temu – powiedziała nagle.
Myślałam, że żartuje, ale była taka poważna i skupiona, że się przeraziłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Poszła tam sama mimo, że na początku roku coś ustaliłyśmy. Mogło jej się coś stać.
Potem opowiedziała mi całą historię.
– Chyba mi zaszkodził ten cały proszek. Cały czas rzygam – wyznała.
– Idiotka – zdenerwowałam się.
– Uratowałam jego biznes, rozumiesz? – dodała.
– Skąd wiedziałaś, że to kokaina? – zapytałam z ciekawości.
– Pamiętasz jak pan Shawn opowiadał nam jak podczas studiów ugotował czystą kokainę z kolegami? – przypomniała mi. – Bardzo dokładnie opisał jak powinna wyglądać, jaki powinien być odrzut. Nic takiego nie poczułam.
– Emma – przewróciłam oczami.
Zaczęłam się o nią cholernie martwić. Nie wiadomo co jej było po tej mieszance. Wyglądała nieciekawie. W dodatku nagle się rozpłakała.
– Kazał mi znaleźć nowego dostawcę, a ja się zgodziłam. Ale nikogo nie znam. Nikt mi nie ufa – wyznała.
Przytuliłam ją do swojej siostrzanej piersi. Musiałam jej jakoś pomóc. Musiałam pokazać temu Tomlinsonowi z kim zadarł. Uspokoiłam Emmę i kazałam jej zaczekać.
Wróciłam do tego chłopaka i powiedziałam o co mi chodzi. Od razu znalazł rozwiązanie naszego problemu, dlatego poszłam po przyjaciółkę i razem z nią ruszyłam na rozmowę z jakimś typem od dostaw. Na szczęście gościu był miły. Pokazał nawet towar. Oczywiście zabroniłam go dotykać Emmie. Lepiej, żeby całkowicie się oczyściła z tego syfu, który wzięła. Dostałyśmy wizytówkę od tego faceta. Powiedziałyśmy, że wkrótce ktoś do niego zadzwoni.
***
Do zlewki wlałam roztwór chlorku miedzi w stężonym kwasie solnym. Następnie dodałam do tej mieszanki zwykłą folię aluminiową, taką do pakowania kanapek.
– Aluminium reagując z kwasem solnym produkuje wodór – wyjaśniła Emma.
Rzeczywiście, ze zlewki zaczął wydobywać się dym. Moja asystentka przystawiła płonącą zapałkę do otworu zlewki i całość zaczęła płonąć fioletowym płomieniem, tylko teraz trwało to zdecydowanie dłużej.
– Zajebisty kolor – stwierdziłam i przybiłam piątkę z Emmą.
Potem zaczęłyśmy sprzątać po naszym eksperymencie. Czekało nas jeszcze jedno ważne zadanie. Mianowicie przekonanie Louisa, że nadajemy się do jego gangu. Dlatego najpierw zostałyśmy na kółku chemicznym, żeby się rozluźnić.


„Uh chi uh o taka taka
Niepewnym krokiem wyszłyśmy ze szkoły. Widziałam, że Em się denerwuje. Sama się trzęsłam. Cały jego gang stał na szkolnym parkingu. Wszyscy przyglądali się nam uważnie. Stanęłam na uboczu. To Emma miała rozmawiać.
“I'm putting it fast all over the place/I guess it knocked me sideways”
Louis zaciągnął się papierosem, po czym rzucił niedopałek na asfalt i przygniótł go swoim butem. Następnie podszedł do niej stanowczym krokiem. Przewyższał ją o głowę swoim wzrostem. Teraz korzystał z tego autu, żeby wywrzeć na niej jakieś wrażenie.
– Em, właśnie pokazałaś, że nie można ci ufać – rzucił mi szybkie spojrzenie.
– Znalazłam dla ciebie dostawcę towaru – pomachała mu przed nosem wizytówką.
Louis zatrzymał jej rękę i wyrwał karteczkę. Na szczęście, nie wiedział, że to była część naszego planu.
“Uh she made me go uh uh uh/ Oh sock it to me uh suck it to”
– Jesteś pewna, że sprzedaje kokainę, a nie biały piasek? – uniósł do góry swoje brwi i spojrzał na kartkę. – Nic tu nie ma – zdenerwował się.
– Dostawca jest sprawdzony. Dam ci namiary, jeżeli obie wejdziemy do biznesu – postawiła warunek Emma.
Louis prychnął śmiechem. Dwóch jego towarzyszy zareagowało tak samo. Powoli zaczynało mnie wkurzać jak traktował Emmę. Zachowywał się jak dupek.
– Ona? – wskazał na mnie. – Nie nadajecie się obie, więc w ramach rekompensaty daj mi namiary i zapomnimy o całej sprawie.
„Uh Uh Ah ah
Przesadziłeś.
– Słuchaj, Tomlinson – podeszłam do niego i stanęłam obok mojej przyjaciółki. – Masz gówniane podejście do interesów. Chciałyśmy po dobroci, ale skoro masz tyle dostawców, to nie jesteśmy ci potrzebne – złapałam Emmę za przedramię i pociągnęłam za sobą.
Byłam wściekła, że tak nas traktował. Miałyśmy szczere intencje. Niech teraz radzi sobie sam.
– Dobra, powiedzmy, że... – zatrzymał nas Louis. – Przyjmę was na okres próbny.
Znowu się odwróciłyśmy i podeszłyśmy do tego całego gangu. Wręczyłam Louisowi prawdziwą karteczkę z namiarem na dostawcę.
– Panie i panowie, powitajcie na pokładzie Emmę i... – urwał, bo przecież się nie przedstawiłam.
– Rosemarie – dokończyłam.
Chłopaki zaczęli bić brawo. Louis kręcił głową z politowaniem. Był to burzliwy początek pięknej przyjaźni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz