sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 11 cz.1 "Tracimy tych których najbardziej kochamy"

***3 miesiące później,18.07.2014r.,piątek***

Perspektywa Rosemarie:

Kate sprawdza się świetnie, szybko się wszystkiego nauczyła i obecnie przejęła większość moich obowiązków. Jestem już w 5 miesiącu ciąży i Lou skacze dookoła mnie jakbym była jajkiem. Zajmuje się sprawami biurowymi ze względu na mój stan i nalegania Louisa. Dziewczyn się ze mnie nabijają,że tak już będę pracować do końca życia bo nie pozwoli mi wrócić w teren po porodzie. To się jeszcze okaże kto wygra ten pojedynek. Poszperałam jeszcze w kilku miejscach i wiem więcej o tej Alice i gangu w którym jak się okazało nadal jest lecz dowodzi nim syn tego Thomasa razem ze swoimi kumplami. Kiedy tata się dowiedział o wszystkim był w szoku ale powiedział, że spodziewał się tego i mamy się zachowywać tak jak do tej pory a on wymyśli co dalej. Boje się,że wojna po miedzy gangami nadchodzi i jestem już na to przygotowana jak reszta. Chłopcy uzupełniają arsenał a ja szukam nowych dostawców broni. Na wszelki wypadek Mark wysłał El i Jo do dziadków i naświetlił im sprawę jak to wygląda. Szykujemy się na najgorsze i tego nie da się ukryć.

***tydzień później,25.07.2014r.,piątek***

Dzisiaj mamy odebrać cześć broni od dostawcy i jedziemy na miejsce transakcji. Jadę z Liamem, Harrym, Zaynem i Emma. Mam dziwne przeczucie,że ten dzień nie skończy się za dobrze dla nas wszystkich.Kiedy dojechaliśmy na miejsce zauważyłam dwa czarne Suvy. Wysiadła z nich szóstka mężczyzn. Nagle jeden z nich zaczął strzelać. Szybko schowaliśmy się za drzwi aut i zaczęła się strzelanina. Dwóch z nich rozpoznałam. Postrzeliłam jednego z nich i pobiegłam pomóc Em która nie miała broni i musiałam jej przynieść w tym czasie Liam miał mnie osłaniać. Louis się wścieknie kiedy dowie się, że pojechałam z nimi bez jego zgody i wiedzy ale ja musiałam.Mam dość siedzenia przy biurku jak w jakim pieprzonej korporacji, to nie dla mnie.
-Liam teraz.-dałam mu znać a on zaczął strzelać i trafił jakiego gościa a ja w tym czasie zdążyłam przebiec do dziewczyny i podać jej broń. Okazało się ,że amunicja nam się kończy więc byłam zmuszona zadzwonić do Tommo i powiedzieć mu o wszystkim. Wyjęłam telefon z kieszeni i wykręciła do niego numer.
-Louis musisz przyjechać do opuszczonych magazynów, wziąć ludzi i amunicje bo nam się kończy, to pułapka była.Nie mam czasu ci teraz wszystkiego tłumaczyć. Streszczaj dupę i przyjeżdżajcie szybko.-powiedziała i rozłączyłam się nie czekając na jego odpowieć. Okazało się,że mój magazynek jest już pusty. Więc szybko wymieniłam i zaczęłam strzelać.

Perspektywa Louisa:

Byłem akurat w drodze do biura kiedy mój telefon dał znać, że ktoś do mnie dzwoni. Spojrzałam na ekran i się uśmiechnąłem. Przesunąłem palcem po ekranie i odebrałam.
-Louis musisz przejechać do opuszczonych magazynów,wziąć ludzi i amunicje bo nam się kończy, to pułapka była.Nie mam czasu ci teraz wszystkiego tłumaczyć. Streszczaj dupę i przyjeżdżajcie szybko.-usłyszałam strzały i głos mojej dziewczyny. Jakim cudem ona tam się znalazła i dlaczego słyszę starzały. Powinna siedzieć w bazie a ona jest w terenie. Kiedy się rozłączyła szybko zadzwoniłem do Marka
-Jedz szybko do opuszczonych magazynów i zabierz arsenał.Wdali w  pułapkę i Ro jest z nimi. Jadę do bazy po wyposażenie i po ludzi, widzimy się na miejscu.-powiedział i się rozłączyłem.Wykręciłam kolejny numer  do Sophi aby powiadomiła resztę aby byli już gotowi.
-Powiedz ludziom aby się przygotowali wzięli amunicje i bron będę za 5 minut.-wyznałem i rozłączyłam się rzucając telefon na siedzenie i dodałem gazu. To jest jakaś sen i to nie może się dziać na prawdę.


Wierzdzając na posesje już widziałam czekających na mnie chłopaków.Szybko wysiadłam zabrałem od nich co moje i wsiedliśmy z powrotem do aut i ruszyliśmy w stronę magazynów. Cały czas mam nadzieję, że to nie dzieje się na prawdę a Rose mnie w to wkręca. Kiedy zbliżaliśmy się do tych nieszczęsnych magazynów usłyszałem strzały i dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się na prawdę. Wiedziałem już, że muszę ochraniać Marie i nasze maleństwo a reszta będę martwił się później. Wziąłem broń i wysiadłam z auta. To co zobaczyłem było jak najgorszy sen. Zayn, Liam i Harry strzelali zza jednego auta a dziewczyny ze drugiego. Szybko  pobiegłam do nich i dałem im po jednym magazynku. Zdążyliśmy w samą porę. W tym czasie pojawił się też Mark ze swoja grupą. Ustawili się na miejsca i zaczął się ostrzał. Nasz wróg miał snajperów więc było jest jeszcze bardziej niebezpiecznie niż sądziłem. Nagle zorientowałam się, że koło mnie nie ma już Rose. Szukałam jej wzrokiem ale nie mogłem dostrzec, to nie jest śmieszne. Zauważyłem ja w czasie kiedy chciał przedostać się do bagażnika auta Hazzy i w tym momencie złapała się za brzuch i upadła. Nie tylko nie to.
-Rosemarie!!!-krzyknąłem i nie zważając na strzały podbiegłem do niej i zabrałem ja z linii strzału. Kiedy byliśmy w bezpiecznym miejscu zobaczyłem jak jej jasna koszulka zabarwia się na czerwono. To…to nie może być to.
-Louis ja…ja przepraszam…to nie tak…wybacz. Chciałam pomóc a wyszło jak zawsze.-powiedział i straciła przytomność.
-Nie mogę cię stracić nie teraz kiedy będziemy prawdziwą rodziną. Nie kiedy już się zaczęło układać. Rose proszę nie zostawiaj mnie.-powiedziałem a raczej wykrzyczałem i poczułem jak coś mokrego spływa po moim poliku. Wziąłem ją na ręce i zabrałem do auta i odjechałem z piskiem opon w strona szpitala. Nie dam jej odejść, jeszcze nie teraz.

Nawet nie wiem kiedy znalazłem się pod szpitalem. Wziąłem ja na ręce i wbiegłem do budynku. Akurat jakaś pielęgniarka przechodziła i kiedy nas zobaczyła od razy zawołałam lekarz i kazał iść za sobą. Położyłem ja na łóżko ale ona się nie ruszała. Blada jak trup. Nie ona nie może umrzeć nawet nie dopuszczam takiej opcji do siebie. Wyprosili mnie z Sali i kazali czekać. Jak Kuźwa mam czekać kiedy tam leżą dwie najważniejsze dla mnie osoby.
-Ona jest w ciąży.-zdążyłem jeszcze krzyknąć za nim całkiem mnie wypchnęli z Sali. Nagle do Sali wbiegł jeszcze jeden lekarz i kilka pielęgniarek. To nie wróży nic dobrego. Ja muszę być przy nich w tym momencie. Nie mogę ich zostawić.

Perspektywa Mark’a:

Rose pokazała mi abym ja osłaniał bo musi dostać się do auta po zapasową broń. Pokazałem jej, że może już iść i nagle usłyszałem strzał i zobaczyłem jak leży na ziemi trzymając się za brzuch. Nagle Lou do niej podbiegł i odciągnął ją w bezpieczne miejsce. Widziałem jak coś do niego mówi i nagle jej głowa osunęła się na jego nogi. To tak się szybko działo, że nie wiem kiedy a już ruszył z piskiem opon. Proszę niech to się tak nie skończy. Obiecałem, że będę ją chronił  i tego nie zrobiłem. Zobaczyłem snajpera na dachu wymierzyłem i trafiłem go. Wiedziałem, że to on ją postrzelił. Byłem w takim amoku i nie zauważyłem jak zakończyła się strzelanina i moi ludzie złapali jakiego chłopaka. Jest podobny do kogoś ale nie mogę sobie przypomnieć do kogo. Reszta jego ekipy zwiała jak tylko nadarzyła się okazja. W takim razie pora się zabawić. Załadowali go na pakę i ruszyli a ja musiałem jeszcze sprawdzić co z resztą.
-Wszystko dobrze dzieciaki?- podszedłem do ich grupki i zobaczyłem jak Emma opatruje Zayn’a- Co się stało tak w ogóle tutaj?
-Przyjechaliśmy odebrać broń którą zamówiła Ro. Kiedy wjechaliśmy tutaj z aut wysiadło sześciu facetów i zaczęli strzelać. Gdyby nie to, że kończyła nam się amunicja Roza nie dzwoniłaby do Lou.- odpowiedział Liam- Właśnie a gdzie oni są?
-Pojechał z nią do szpitala bo oberwała i straciła przytomność. To moja wina bo nie zauważyłem snajpera wcześniej. Miałem ją osłaniać i zawiodłem a teraz mogą nie przeżyć tego z mojej winy. Dacie sobie radę to ogarnąć sami a ja skontaktuje się z Tomlinsonem i pojadę do nich.-powiedziałem
-Jedź do nich i jak coś będziesz wiedział to daj znać. Będziemy w bazie jak coś bo musimy wszystko ogarnąć i policzyć straty.-odpowiedział Harry a ja wsiadłem do auta i chwyciłem za telefon.
-Louis w którym szpitalu jesteście?- zapytałem od razu kiedy odebrał
-Na St.Patric’a.- odpowiedział a ja się rozłączyłem i ruszyłem w ich stronę

Wbiegłem do budynku i zacząłem szukać bruneta. Zauważyłem go kiedy przechodził przez korytarz. Ruszyłem w jego stronę i dopiero teraz zauważyłem po jego minie, że dobrze nie jest. Zauważyłem napis „Sala operacyjna”. Nie to nie może być prawda. Niestety jego wyraz twarzy wyrażała wszystkie uczucia i potwierdziło  moje obawy.
-Co jest, co z nimi?- zapytałem
-Operują ja od godziny a pielęgniarki wybiegają i wbiegają tam i nic nie mówią a ja tu już waruje. Nie chce ich stracić. Mam już tyle planów na przyszłość a moje plany zawsze wypalają nie jestem nauczony porażek.-wyznał i schował twarz po między dłonie. Szkoda mi chłopaka bo widzę jak się stara i ile wkłada serca w to wszystko. Świata nie widzi po za Rose, jestem pewny, że będzie świetnym ojcem i mężem w przyszłości. Nawet nie wiem ile tak siedzieliśmy a z Sali wyszła pielęgniarka.
-Panowie są z rodziny Rosemarie Hathaway?- zapytała
-Ja jest ojcem.-powiedziałem i podniosłem się z krzesła tak jak Louis
-Proszę za mną lekarz chce z panem rozmawiać.-dodał i ruszyła
-Lou choć tez powinieneś wiedzieć co z nią.-powiedziałem i ruszyliśmy za nią. Mam dziwne przeczucie, że to nic dobrego nie wróży i spodziewam się najgorszego. Nie dotrzymałem obietnicy i zawiodłem jej ojca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz