wtorek, 25 lipca 2017

Rozdział 19 "Siła przebicia"

***15. 06. 2015 r.*** 

Perspektywa Louis'a


Miałem mnóstwo roboty, z jednej strony firma i nowe kontraktu a z drugiej gang i tyle samo spraw oraz jeszcze sprawa zabójstwa Mark'a i Kate. Na szczęście Zayn powiedział, że on zajmie się gangiem a ja mam na spokojnie zająć się firmą. Jeszcze remont w nowym domu, planowanie ślubu ale to na szczęście zleciłem Sophia, która wręcz była zadowolona tym faktem i zapewniła mnie, że razem z Emmą zajmą się wszystkim i będzie to najlepszy dzień w naszym życiu. Dzisiaj wziąłem wolne w firmę ponieważ z Rose jadę na USG i dowiemy się czy to chłopiec czy dziewczynka.

-Louis masz wszystkie dokumenty?- zapytała Rose schodząc po schodach
-Wszystko mam, spokojnie. Jedźmy już bo się spóźnimy a ja nie mam zamiaru łamać przepisów jadąc z tobą.- odpowiedziałem i otworzyłem drzwi przepuszczając Rose
-Jakoś wcześniej nie miałeś z tym problemów.-stwierdziła
-Wtedy nie byłaś w ciąży z naszym dzieckiem a teraz wolę nie ryzykować, po za tym co innego na wyścigach a co innego teraz.- powiedziałem i pocałowałem ja w czoło
-Lou po USG podwieziesz mnie do szkoły, mam spotkanie z nowymi instruktorami i nie chce się spóźnić.- dodała wsiadając do auta
-Nie ma problemów, jak skończysz to zadzwoń to też podjadę po ciebie i pojedziemy na kolacje z dzieciakami do mojej mamy bo zapraszała nas.- odpowiedziałem i odpaliłem auto

                                                                           ~*~


-Pani doktor i co. Chłopiec czy dziewczynka?- zapytałam

-Z tego co widzę to chłopczyk.- odpowiedziała pani doktor i pokazała dowód na to
-Bardzo dobrze się rozwija, wszystko jest tak jak powinno. Nie ma obaw. Gdyby jednak coś się działo to proszę dzwonić.- powiedziała pani doktor , podała nam zdjęcia naszego maluszka i wyszliśmy z gabinetu
-Lou, to jest nasz syn.- powiedziała patrząc na zdjęcie a do oczu napływały jej łzy
-Tak kotek, to nasz syn. Wychowamy go na dobrego i kochającego mężczyznę.- powiedziałem przytulając ja i całując w czoło

                                                                           ~*~


Po zawiezieniu Rose do szkoły na spotkanie postanowiłem odwiedzić chłopaków i sprawdzić jak tam im idzie i czy jeszcze nie roznieśli tego interesu. Mimo, że miałem im oddać sprawy związane z gangiem to jednak trudno mi tak całkowicie odpuścić.

-Hej chłopaki co tam u was, jak sprawy się mają?- zapytałem wchodząc do budynku
-O proszę kto tu zawitał.- powiedział Zayn i przywitaliśmy się
-Opowiadaj jak tam interesy i wszystko.- dodałem
-Wszystko dobrze, finanse jesteśmy dużo na plusie, mamy nowych kupców, jest kilka gangów okolicznych które chcą się do nas przyłączyć ale to chciałem z tobą obgadać bo sam nie chce podejmować decyzji o czymś takim. Towar schodzi szybko, czasami nie zdążamy produkować. Trzeba przyznać interes się kręci.
-Jak sprawa Mark'a?- zapytałem
-Złapali trop, który im podsunęliśmy. Wiem, że sprawdzali Max'a, Silve i Tom'a, oni mają alibi więc ich nie uda się wsadzić z resztą bez Thomasa i Alice to oni nie są w stanie tego dalej prowadzić.
-To zrobimy tak, tymi gangami zajmę się jak zakończę kontrakty w firmie, jak tak mi zależy to poczekają ale zajmijcie się sprawdzaniem ludzi z tych gangów. Sprawę Marka kontroluj dalej i zdawaj mi relacje.
Kiedy tak rozmawiałem z Zayn'em i zdawał mi relacje zadzwoniła Ro
-Co tam kocie, jechać po ciebie?- zapytałem gdy odebrałem
-Nie trzeba, za 5 minut będę w bazie, muszę z tobą porozmawiać.- powiedziała i się rozłączyła

***15 minut później***



Perspektywa Rosemarie:

-Louis jak mogłeś zrobić jej coś takiego, dlaczego? Wytłumacz mi!!!
-Nie możesz się denerwować w tym stanie.
-Nie zmieniaj tematu bo bardzo dobrze wiesz, że tego nie znoszę. Powiedz mi jak zamierzasz to teraz odkręcić?
-Louis jest sprawa.- powiedział Liam wchodząc do pomieszczenia- Sorry nie wiedziałem, że jesteś Rose.
-Już idę, wybacz kochanie praca wzywa.- odpowiedział i od tak wyszedł z pokoju
-Powiedz swojej mamie, że dzisiaj nie przyjedziemy do niej. Ja jadę na miasto i nie wiem o której wrócę.-dodała i wyszła z biura trzaskając drzwiami

Nie od puszę mu tego, nie po tym jak ja potraktował. Jeszcze pozna moją złą stronę i się grubo zdziwi. Zdecydowałam się pojechać do Kate i porozmawiać z nią o tym wszystkim i wytłumaczyć jej ta całą akcje która miała miejsce jakiś czas temu.

                                                                               ~*~

-Rose co ty tu robisz? Po co przyjechałaś?- powiedziała Kate ja tylko zobaczyła mnie w drzwiach
-Musimy porozmawiać, mogę wejść?
-Ta...tak proszę wejdź.

-Co cię do mnie sprowadza, Louis wie, że tu jesteś?- zapytała jak tylko weszłyśmy do jej pokoju
-Louis nic nie wie i tak ma zostać. Chciałam z tobą porozmawiać o tej sytuacji tam na wyścigach. Wszyscy znamy już prawdę.-powiedziałam
-To znaczy jaką prawdę?- widziałam przerażenie w jej oczach
-Nikt nie chce powiedzieć prawdy tobie ale uznałam, że powinnaś ja znać, rozmawiałam z Lou o tym wczoraj i powiedział mi o wynikach śledztwa jakie robił. Okazało się, że ktoś włamał się na twój telefon i dlatego sprawdzając twoje bilingi było widać, że dzwoniłaś na policję. Nikt nie odważył się tego tobie powiedzieć bo boją się reakcji Louisa na to, a ja mam na to wywalone, bo masz prawo znać prawdę.




-Je... Jestem w szoku, nie sądziłam, że ktoś będzie w stanie zrobić takie świństwo. Po za tym dobrze wiesz, że nie była bym w stanie zdradzić. Dziękuję ci, że odważyłaś się mi powiedzieć prawdę.
-Nie ma za co, a teraz ubieraj się, pojedziesz ze mną w jedno miejsce.- powiedziałam i siłą zmusiłam ją do wyjścia

***3 godziny później***

Po małych zakupach w centrum i spacerze w parku postanowiłyśmy zajść na kawę, odpocząć trochę i jeszcze porozmawiać bo dawno się nie widziałyśmy.
-Powiedz mi jak tam po między tobą a Zayn'em?- zapytałem upijając łyk herbaty
-Wszystko dobrze, ostatnio zabrał mnie na obiad do swoich rodziców, jakiś czas temu byliśmy w kinie. Nie nudzę się z nim ale i nie daje mi myśleć o tej całej sytuacji. Troszczy się o mnie, czasami czuje się rozpieszczana przez niego. Moja mama stwierdziła, że takiego zięcia to ona może mieć.- odpowiedziała
-Cieszę się, że wam się układa, potrzebował kogoś takiego jak ty. Przy tobie jest całkowicie inny.
-Rose... jak myślisz będę mogła porozmawiać z Louis'em o tej sprawie i wyjaśnić mu wszystko?- zapytała nie pewnie
-Porozmawiam z nim o tym jeszcze, powiem, że chcesz się spotkać i w ogóle. Załatwię to nie martw się.- odpowiedziałam
Porozmawiałyśmy jeszcze trochę ale zaczęło się ściemniać i uznałam, że pora wracać do domu. Pożegnałam się z Kate i zamówiłam taksówkę.

***15 minut później***

-Już jestem.-powiedziałam wchodząc do domu
-Gdzie ty do jasnej cholery się podziewałaś?- nagle ni stąd ni zowąd  pojawił się Lou
-Byłam na zakupach, mówiłam ci, już się tak nie denerwuj.- odpowiedziałam i zabrałam torebki do salonu aby wszystko rozpakować- Dzieciaki już śpią?
-Rose...- zaczął ale nie dane było mu skończyć
-Nie Rose, Louis wytłumacz mi jak długo masz zamiar ją okłamywać skoro nic nie zrobiła. Widziałam się z nią i powiedziałam jej o wszystkim. Chce się z tobą spotkać, sądzę, ze to najlepszy moment na to. Zasługuję aby ja przeprosić i znów przyjąć do zespołu, po za tym wie, że brakuje ludzi a wiesz jak dobra była i jak dawała sobie radę. Przemyśl to a ja idę się umyć i położyć spać bo jestem zmęczona. Dobranoc.- powiedziałam i udałam się w stronę schodów

***Następny dzień***

Perspektywa Louis'a:

Postanowiłem wstać dość wcześnie i przygotować przeprosinowe śniadanie dla Rose. Wczoraj siedziałem do późna i myślałem nad wszystkim i muszę przyznać, że znów ma racę. To jest mój taki pierdzielony głos rozsądku. Muszę przyznać jej racje, po raz kolejny. Dzisiaj postaram się zadzwonić do Kate i umówić się z nią na spotkanie.
-Mmm co tu tak ładnie pachnie?- usłyszałem głos Rose schodzącej na dół kiedy własnie kończyłem śniadanie dla nas.
-Hej kotek. Przygotowałem śniadanie przeprosinowe dla ciebie. Masz racje co do tej sprawy. Dzisiaj postaram się skontaktować z nią i umówić na spotkanie a teraz jedzmy do wystygnie.- powiedziałem i podałem jej naleśniki i sok. Rosemarie pokiwała głową na znak, że rozumie i zabraliśmy się za jedzenie.

***Kilka godzin później***

Znalazłem chwilę wolnego i postanowiłem od razy zadzwonić do Katheriny i umówić się z nią na spotkanie.
-Halo?- usłyszałem po drugiej stronie słuchawki
-Cześć tutaj Louis. Dzwonie aby zapytać się czy masz w tym tygodniu możliwość spotkania się, bo chciałbym porozmawiać z tobą i wyjaśnić wszystko.
-Mam czas. Podaj termin a ja si dostosuję.-odpowiedziała i czekała na moja reakcje
-Co powiesz na jutro o 15 u mnie w biurze, napiszę ci SMS'em adres.-odpowiedziałem
-Nie ma problemu w takim razie do jutra, pa.
-Do jutra.- odpowiedziałem i rozłączyłem się. Wysłałem jej adres i wróciłem do pozostałych spraw, które miałam do zrobienia jeszcze dzisiaj.

wtorek, 14 lutego 2017

Rozdział 18 " Szpieg w szeregach"

Perspektywa Sophi:
Postanowiliśmy z dziewczynami spędzić trochę czasu razem bo ostatnio nie było jak. Każda z nas była zajęta swoimi sprawami. Emma ogarniała dokumenty dla Lou odnośnie jakiś zakupów dla firmy, Rosę była zajęta szukaniem nauczycieli do swojej szkoły i w ogóle ogarnianiem jej i wszystkiego co z nią związane plus jeszcze planuje przeprowadzkę z Lou i dzieciakami do nowego domu. Kate przyuczała się do pewnych rzeczy, dostała w końcu broń i musiała nauczyć się ją obsługiwać.  Ja postanowiłam zabrać się za po tajemne planowanie ślubu Lou i Rose na zlecenie głównego sprawcy tego zamieszania.
-No to co pizza, jakieś filmy i butelką wina.- powiedziałam gdy już pojawiły się wszystkie dziewczyny
-Ja co najwyżej zadowolić się mogę jakim sokiem czy czymś.- odpowiedziała Rosę
-Spokojnie przewidziała to i dla ciebie też coś mam.


-Liam kocie gdzie ty jesteś, nie słyszę cię.- powiedziałam kiedy zadzwoniłam do niego sprawdzić co porabiają z chłopakami-Jakie wyścigi, o czym ty mówisz. Podobno z tym skończyliście?
-Sophie spokojnie, to sytuacja awaryjna, będzie dobrze, Louis to wygra. Jestem tego pewien.- odpowiedział pełen spokoju kiedy ja byłam okropnie zła
-Powiedz mi gdzie jesteście i przyjedziemy. Nie chce słyszeć sprzeciwu.- uprzedziłam go za nim zdążył coś powiedzieć
-Jesteśmy przy drodze wylotowej z Doncaster w stronę Blaxton.- w jego głosie słychać było zrezygnowanie
-Będziemy za 10 minut.- dodała i rozłączyłam się
-Co się dzieje, jakie wyścigi?- odezwała się Kate
-Louis bierze udział w wyścigu. Jedziemy tam, za 5 minut w aucie.- powiedziałam i poszłam po swoje rzeczy i kluczyki do auta.


Perspektywa...:

Jak dobrze, że mam dobry dostęp do towaru i mogę w każdej chwili go wziąć i nikt nie będzie mnie o to podejrzewać. Skoro od ponad roku nic nie wykryli to teraz tym bardziej. Fakt może i jestem uzależniony ale nie biorę dużo i tylko w tedy gdy muszę odreagować wszystkie sprawy.


Perspektywa Louis:

Może i Kat jest już w naszych szeregach ale jest córką policjanta a to może nam przysporzyć dużych problemów. Zleciłem kilku osobą aby ją obserwowały i zdawały mi relacje z tego. Dzisiaj organizujemy wyścigi i mam złe przeczucia. Od jakiegoś czasu dostaję pogróżki, że w końcu to wszystko się skończy a ja będę nikim.
-Liam auto gotowe już?- Zapytałem wchodząc do garażu
-Jak w najlepszym stanie. Sam dopilnowanie wszystkich przeróbek.
-Trasa już obstawiona, sprawdziliście wszystko?- dopytywałem, lubię mieć wszystko pod kontrolą i pewność dobrze wykonanej roboty.
-Brakuje tam tylko nas. Wszystko jest już gotowe zadbałem o wszystko.-dodał i wsiedliśmy do auta


Gdy dojechaliśmy na miejsce było już dużo ludzi no i oczywiście mój przeciwnik. Wiedziałem, że tym razem nie mogę popełnić najmniejszego błędu bo może mnie to wiele kosztować. Nie kiedy wszystko zależy ode mnie i to ja jestem głową rodziny.
-Liam przygotuj wszystkich zaraz zaczynamy.- powiedziałem i wysiadłam z auta idą w stronę mojego ferrari 458. Podchodząc Harry rzucił w moją stronę kluczyki, przywitał się i poklepał aby dodać otuchy. Wszyscy wiedzieli, że to jest nasze być albo nie być i to zależy ode mnie czy dalej będziemy rządzić tym terenem czy będziemy musieli się wynieść, ale ja tak łatwo nie po puszcze i nie poddaje się tylko dlatego, że jakimś pożal się boże małolatą zachciało wejść na nasz teren i zadrzeć z nami. Wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę startu gdzie już czekał mój przeciwnik.

Perspektywa Liam:

Staliśmy z całą grupą przy linii startu. Niestety kiedy dziewczyny dowiedziały postanowiły przyjechać na miejsce. Nie byłem z tego zadowolony i kazałem reszcie ich pilnować kiedy ja będę nawigował Lou.
-Louis pamiętaj, że jak coś będzie nie tak to od razu dawaj znać abym mógł w porę zareagować, jasne.- powiedziałem do słuchawki
-Stary nie pierwszy raz już jadę w wyścigu, wiem co mam robić.- odpowiedział i ruszyli

Wchodził gładko w każdy zakręt i był na prowadzeniu. Dziewczyny cały czas piszczały ze strachu co zaczynało po woli irytować już mnie. Jak również z takiego powodu nigdy ich nie braliśmy na wyścigi choć jeśli już były z nami to z reguły siedziały w aucie i nie wychodziły do póki nie przyszliśmy po nie. Zostały mu już tylko dwa zakręty i nagle usłyszeliśmy syreny co oznaczało tylko jedno- gliny.

-Lou jest problem mamy ogon spierdzielaj gdzieś się ukryć a my spadamy do bazy.-powiedziałem mu przez słuchawkę i rozłączyłem się- Zabierzcie szybko dziewczyny, nie mogą nas złapać.- krzyknąłem i sam zabrałem Sophie do auta i ruszyłem z piskiem.
-Li kochanie co się stało?-zapytała przestraszona
-Ktoś wezwał policje i musimy się szybko ewakuować.- wytłumaczyłem i skręciłem na drogę prowadzącą do naszej bazy. Otworzyłem bramę i wjechałem do garażu, byli już wszyscy prócz Tomma co mnie trochę zdziwiło.
-Louis to ty?- usłyszałem głos Rose kiedy tylko otworzyłem drzwi
-Nie, to tylko ja i Sophia. Dzwoniliście do niego? Zazwyczaj to on na nas czeka a nie my na niego po takim czymś.- powiedziałem i usiadłem na sofie
-Dzwoniłem ale włącza się poczta głosowa.- odparł Niall
-A co jeśli mu się coś stało? Liam trzeba go szukać, nie mógł tak zapaść się pod ziemię.- powiedział Ro i poderwała się z fotele
-Spokojnie nic mu za pewne nie jest, pewnie gdzieś się schował przed glinami i zaraz będzie.
-Kate ty mała żmijo, gdzie jesteś!!!
- Oho wrócił i jest cały- dodał Harry gdy tylko go usłyszeliśmy

-My ci zaufaliśmy, przyjęliśmy do rodziny a ty nas sabotażujesz. Nie spodziewałam się tego po tobie.
-Ale o co ci chodzi Lou, ja nic nie zrobiłam złego, zawsze robię to co mówisz.- powiedziała w obronie  i podniosła ręce w tym geście
-To niby kto zadzwonił po gliny jak nie ty? Sprawdziłem monitoring, dziwny zbieg okoliczności, że rozmawiałaś przez telefon i kiedy skończyłaś  kilka minut później pojawiły się gliny? Myślałem, że można ci zaufać ale jednak się myliłem. Radzę opuścić ci ten dom w tej chwili za nim ja ci pomogę, nawet nie próbuj pokazywać mi się na oczy już nigdy więcej. Lepiej dla ciebie jeśli nie wejdziesz mi już w drogę.- powiedział i wskazał palcem drzwi wyjściowe
-Louis co ty gadasz, chyba siebie nie słyszysz? Po co miała by to robić? Opamiętaj się za nim popełnisz błąd który może cię dużo kosztować.- odparł Zayn i wstał razem z Kate i poszedł w stronę wyjścia
-To ty lepiej opamiętaj się z kim jesteś za nim będzie za późno. Jeśli cokolwiek wycieknie na nasz temat do glin i zaczną się nami interesować to jesteś na pierwszym miejscu podejrzanych, pamiętaj.-wyznał i poszedł na górę.

Perspektywa Kate:

Jak Louis mógł pomyśleć, że to ja doniosłam gliną, odeszła na bok aby odebrać telefon bo dzwoniła mama aby przekazać mi, że wychodzą z tatą na kolację do znajomych i będę sama. To czysty zbieg okoliczności. Muszę mu udowodnić, że jestem nie winna choć by nie wiem co.
-Zayn wierzysz Louis'owi?- zapytałam kiedy wychodziliśmy z budynku
-To, że twój tata jest gliną to nie znaczy, że ty jesteś jego szpiegiem w naszych szeregach. Jak opadną emocje to pogadam z nim ale proszę cie o jedno, pod żadnym pozorem nie wchodź mu teraz w drogę.- odpowiedział i przytulił mnie
-Zostaniesz dzisiaj u mnie na noc?-zapytałam nie pewnie
-Mogę zostać, a co twoi rodzice na to?
-Idą na kolacje i jestem sama w domu.-odpowiedziałam i czekałam na jego reakcje

piątek, 6 stycznia 2017

Rozdział 17 "Niespodziewane prezenty"

***2 miesiące później, 24. 12. 2014 r. ***

 Perspektywa Kate:

To już prawie 2 miesiące od śmierci Marka. Trudno jest nam bez niego. Świat stracił tak wspaniałego człowieka jakim był. To pierwsze święta bez niego. Postanowiliśmy spędzić je wszyscy razem. Moi rodzice zgodzili się abym nie jechała z nimi do dziadków i została z Rose wspierając ją i jej rodzinę. Polubili bardzo Marie.

-Zayn choć pomóż mi.- zawołałam Mulata
-Co mam zrobić?- zapytał kiedy wszedł do kuchni
-Rozłóż sztućce i talerze.- powiedziałam i wróciła do nakładania potraw.
-Idź się szykować z dziewczynami a ja się tym już zajmę słońce.- powiedziała mama Lou wchodząc do kuchni. Kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę pokoju Rose gdzie były już dziewczyny
-Woo jak wy pięknie wyglądacie.- powiedziałam kiedy weszła do pokoju
-Ciebie też zaraz zrobimy na bóstwo aby Zayn’owi opadła szczęka.- odparła Sophia i pociągnęła mnie w głąb pokoju.- Mamy dla ciebie drobny prezent, wiemy, że to nie czas na nie jeszcze ale nas zasady nie obowiązują.- dodała a Emma wyciągnęła z szafy piękną sukienkę.

-Ale ja nie mogę tego przyjąć, pewnie kosztowała fortunę.
-To jest prezent a prezenty się przyjmuje.- dodała Ro
-No dobrze, dziękuję bardzo. –powiedziałam i wyściskałem je mocno
Po długim czasie w końcu byłam gotowa to zejścia Rezem dziewczynami na kolacje wigilijną. Byłam bardzo ciekawa reakcji Zayn’a.
-Juz jesteśmy.-powiedziała Sophia kiedy zeszła ze schodów.

W tym samym czasie Zayn odwrócił się w naszym kierunku i kiedy mnie zobaczył całkowicie go sparaliżowało.

Perspektywa Zayn'a:

Właśnie rozmawiałem z chłopakami o interesach kiedy Sophia oznajmiła, że już są. Gdy obróciłem się i zobaczyłem ją kompletnie mnie zatkało i sparaliżowała, ujrzałem najpiękniejszą dziewczynę na świecie, mój skarb o który dbam każdego dnia. Podszedłem do niej i podałem dłoń aby pomóc jej zejść ze schodów.
-Pięknie wyglądasz słońce.-szepnąłem jej do ucha i ruszyliśmy w stronę jadalni. Widziałem jak się zaczerwieniła i schowała twarz we włosach.
-No dzieci siadamy do stołu bo już czas.- powiedziała mama Lou i wszyscy zasiedliśmy do stołu.
Po kolacji przyszedł czas na prezenty. Dzieciaki rzuciły się na nie i zaczęły rozdawać każdemu z osobna. Oczywiście Louis dostał więcej prezentu bo z okazji urodzin również. Ja swój prezent miałem w zanadrzu na potem dla Kate.
-No to rozpakowujemy.- powiedział Josh i zaczęła się najlepsza zabawa
-Czy ktoś wie do czego są te dwie pary kluczy?- zapytała Rose gdy odpakowała pierwszy prezent
-Poszukaj może odpowiedzi w środku.- dodał Louis i dalej zabrał się za swoje prezenty
Z pudełka wyjęła kartkę i zaczęła ją czytać. Obserwowałem ją cały czas, zauważyłem jak z jej oczu zaczęły lecieć łzy. Poderwała się z fotela i pobiegła na górę a zaraz za nią Louis.
Perspektywa Louis’a:
Bardzo dobrze wiedziałem od kogo ten prezent i do czego służą te klucze. Wiedziałem, że w środku jest liścik ale za kija nie wiedziałem co w nim jest. Gdy Rose go wyciągnęła i zaczęła czytać obserwowałem jej reakcje na to. Widziałem łzy i nagle uciekła na górę. Nie myśląc dłużej pobiegłem za nią do jej pokoju.
-Kochanie co się stało?- zapytałem jak tylko wszedłem do pomieszczenia
-Wiedziałeś, że Mark ma dla mnie prezent, wiedziałeś, że to od niego.- powiedziała ze łzami w oczach
-Tak wiedziałem ale nie wiem co było w liście.- wyznałem a ona podała mi list
Droga Rosemarie,
Jeśli to czytasz to znaczy, że mnie już nie ma. Mam pewność, że jesteś w dobrych rękach i zajmują się Tobą tak jak ja bym to robił. Zapewne zastanawiasz się do czego są te klucze. Jedne są do twojego nowego i za razem pierwszego auta, które zakupiłem niedawno. Natomiast drugi komplet jest do twojej szkoły tańca, którą razem z Lou dla ciebie otworzyliśmy. Jest jeszcze jeden ale go znajdziesz w szkole tańca. Tamtymi kluczami otworzysz wasz nowy dom. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa i układasz sobie życie, ucałuj ode mnie Josh’a i Elizabeth. Nie musisz się martwic o ich przyszłość tak jak i twoja bo zapewniłem wam godne warunki. Jak będziesz tylko potrzebować pieniędzy dla dzieciaków użyj tej karty kredytowej. Odkładane są na niej cały czas pieniądze na waszą edukacje jak i wychowanie,  na pewno nie zabraknie ich nigdy. Jesteś najukochańszą i najwspanialszą osoba jaką znam. Charakter i osobowość odziedziczyłaś po tacie. Jestem z tego dumny, że mogłem cię wychowywać i to, że stałaś się tak wspaniałą osobą i doceniasz wszystko i wszystkich z twojego najbliższego otoczenia.
                                                                                                                 Twój kochający ojczym
Kiedy to przeczytałem sam miałem łzy w oczach. Nie wiedziałem o tym koncie dla ich trójki jak i o domu, który kupił. Zapewnił im godną przyszłość nim jeszcze odszedł. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu będę w przyszłości takim ojcem jakim od był dla swoich dzieci. Położyłem się koło Rose i objąłem ją bardzo mocno a ona wtuliła się we mnie.
-Louis mam dla ciebie prezent urodzinowy, chciałam dać ci go później ale skoro już jesteśmy sami to dlaczego nie skorzystać.- powiedziała, wstała z łóżka i podeszła do komody z której wyjęła małe pudełeczko. Wróciła powrotem do mnie i podała mi je- Mam nadzieję, że spodoba ci się to.
Powoli odwiązałem wstążkę i podniosłem wieczko. W środku było zdjęcie. Wziąłem je do ręki i nie uwierzyłem w to co zobaczyłem. To było zdjęcie mojego dziecka.
  

-Czy to jest nasze maleństwo?- zapytałem a głos łamał mi się okropnie
-Tak, za 8 miesięcy będziesz tatą. Tym razem nam się uda.- odpowiedziała a ja natychmiast wstałem i podniosłem ja i zacząłem kręcić się dookoła z tego szczęścia. Tym razem dopilnuje aby nikt nie zakłócił spokoju naszemu dziecku.
-Choć musimy powiedzieć wszystkim o tej nowinie.
Perspektywa Zayn’a:
Kiedy Louis pobiegł za Rose my dokończyliśmy rozpakowywać prezenty. Po tym wszystkim postanowiłem przejść się z Kate i dać jej prezent ode mnie.
-Co się stało, że chciałeś ze mną porozmawiać na zewnątrz, coś jest nie tak?- zapytała przestraszona
-Chciałem się ciebie o coś zapytać?
-Zayn kochanie co się dzieje, powiedz mi bo zaczynam się martwić.- wyznała.
Sięgnąłem do kieszeni płaszcza i wyjąłem z niej czerwone pudełeczko i ukląkłem przed moja ukochaną
-Wiem, że to może oklepana i wyobrażałaś sobie pewnie to wszystko inaczej ale ja już dłużej nie mogę czekać. Katherina czy uczynisz mnie jeszcze bardziej szczęśliwym mężczyzną na świecie i wyjdziesz za mnie za mąż
-Ja… o my god… Zayn to są najpiękniejsze oświadczyny jaki mogła sobie wymarzyć. Tak zostanę twoja żona.- odpowiedziała a ja podniosłem ją i zakręciłem dookoła
-Pani Malik jest pani moim największym skarbem na świecie, nikomu cie nie oddam.- powiedziałem i pocałowałem ją
Kiedy w końcu odkleiliśmy się od siebie wróciliśmy do środka a w salonie już był Lou z Rose.
-No na reszcie ile można na was czekać. Siadajcie bo mamy wam do powiedzenia pewna
wiadomość.- odparł Louis a my szybko usiedliśmy na sofie

-Przed chwila dostałem od tej oto osóbki- zaczął i pokazał na Ro- najwspanialszy prezent na świecie, fakt sam maczałam w tym palce ale nie wiedząc o tym. Dokładnie za 8 miesięcy zostaniecie wujkami i ciociami oraz dziadkami.- dokończyła a wszyscy zaczęli im gratulować i wypytywać dziewczyna o wszystko
-No to skoro już tak dzielimy się dobrymi wiadomościami to my dla was również mamy taką. Czekaliście na nas nie bez powodu. Przed chwila oświadczyłem się Kate a ona przyjęła je.- wyznałem i tym razem to nam zaczęto gratulować.




sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział 16 " Szanujmy to co mamy bo możemy to stracić"

Narracja trzecioosobowa
Gdyby ktoś z zewnątrz na to popatrzył to uznałby to za wielki chaos ale tak na prawdę każdy znał swoje zadanie i wykonywał je jak najlepiej. To dzisiaj był ten dzień, dzisiaj dla kilku osób wszystko miało się zakończ a dla innych dopiero zacząć. Wszystko już dopięte na ostatni guzik. Jeden z najważniejszych ludzi w mieście jak nie w kraju miał zginąć to właśnie on poświęci swoje życie aby ratować najbliższych. Największy z bossów narkotykowych w całej Anglii.

Właśnie wracał z biura do rodziny aby spędzić w ich gronie miło resztę dnia. Nagle znad przeciwka wyjechał czarny Suv z którego zaczęto do niego strzelać. Został postrzelony i w skutek tego utracił panowanie nad autem, które wpadło do rzeki. Auto z którego strzelali odjechało w przeciwną stronę zostawiając wrak auta.

***3 godziny później; 25.10.2014r.***

-Godzinę temu w rzece zostało
znalezione ciało Marka Williams’a. Największego w kraju producenta aut terenowych. Nie znane są przyczyny wypadku oraz śmierci ale będziemy państwa informować na bieżąco.- powiedziała prezenterka. Rose która właśnie wychodziła z kuchni i usłyszała te wiadomości upuściła talerze i zemdlała na szczęście Louis był obok i w porę ją złapał.
-Josh przynieś szybko wodę.- krzyknął do chłopca, który był tak sparaliżowany, że nie wiedział co na robić.- Rose proszę cie ocknij się, słońce mówię do ciebie.- w tym samym momencie Jo przyniósł wodę.
-Co się stało Lou?- zapytała Rose
-Zemdlałaś kiedy usłyszałaś wiadomości…
-To nie może być prawda, proszę powiedz mi, że to tylko sen z którego zaraz się obudzę!!!- krzyczała a łzy leciały jej strumieniami
-Louis to znaczy, że nasz tata nie żyje?- zapytał Josh który nadal stał koło nich
-Idź po ciocią dobrze.-odezwał się Tommo a chłopiec posłusznie wykonał polecenie, brunet podniósł Ro i przeniósł na sofę gdy do salonu weszła jego mama
-Co się stało, po co mnie wołałeś?- zapytała gdy weszła do salonu
-Mark miał wypadek i nie żyje, będzie trzeba powiedzieć o tym dzieciom a Rose nie jest w stanie. Podejrzewam, że ktoś go zamordował.- wyznał i spojrzał na załamana dziewczynę- Kochanie będzie dobrze zajmę się wami wszystkimi tak jak zrobiłby to Mark. Nie pozwolę was skrzywdzić i znajdę tych co to zrobili. Mamo zostaniesz z nią a ja pójdę do dzieci i z nimi porozmawiam, dobrze?- powiedział i podniósł się z sofy
-Idź, ja z nią zostanę.- odpowiedziała Jey

Joshz El siedzieli razem w pokoju i czekali na jakikolwiek znak od któregoś z dorosłych. Po między nimi panowała cisza, bali się odezwać ale wiedzieli, że coś złego się stało. Kiedy przytulali się do pokoju spokojnie wszedł Louis i usiadł na łóżku, dzieci od razy spojrzały na niego.
-Podejdźcie tutaj do mnie.- jak poprosił tak zrobiły, wziął Elizabeth na kolana z Josh usiadł obok nie na łóżku.- Muszę wam powiedzieć coś ważnego.-wyznał
-Coś stało się tacie prawda?- zapytał chłopiec
-Wasz tata miał wypadek…
-Ale wyjdzie z tego i wróci do nas tak jak Rose?- przerwała mi El
-Niestety nie słońce. Przykro mi wam o tym mówić ale niestety muszę wam to powiedzieć. Wasz tata nie przeżył tego wypadku ale na pewno patrzy teraz na was z góry i na pewno jest z was dumny. Teraz jest w lepszym miejscu.
-Nasz tata jest tam gdzie tata Rose, prawda?- zapytała dziewczynka
-Na pewno. Chodżcie do cioci i Ro.- odpowiedził i razem wyszli z pokoju.

*** tydzień później, 1.11.2014r.***

Wszyscy ubrani na czarno w kaplicy podczas mszy pogrzebowej. W pierwszej ławce siedzi Louis z Rose i dziećmi o raz rodzice Marka i dziadkowie dziewczyny. Nie pojawiła się matka dzieci po mimo powiadomienia jakie wysłano do niej.  Policja potwierdziła przypuszczenia Louis’a i prowadzi dochodzenie poszukując sprawców. Najbliżsi wspierają dzieci mężczyzny i pomagając im pozbierać się po tak dużej stracie. Najmłodsze dzieci są pod opieką psychologa aby mogły pogodzić się i zrozumieć to co się wydarzyło w ich życiu kilka dni temu. Rose po mimo kategorycznych zakazów Lou wróciła na teren.

                                                                   ~***~

Wybaczcie mi nieobecność i długość rozdziału ale szkoła całkowicie mnie pochłonęła i nie mam za bardzo czasu na pisanie nad czym bardzo ubolewam. Mam nadzieje, że rodził się podobał i do zobaczenie w następnym

piątek, 16 września 2016

Rozdział 15 "Nagły atak"

Kiedy Rose spędzała kolejne dni w domu rodziny Tomlinson’ów a Louis z reszta grupy dopracowywał plan upozorowania wypadu Mark’a. Całkowicie nieświadoma, otoczona miłością bliskich nie zdawała sobie sprawy, że za parę dni straci jedną z najważniejszy osób w jej życiu. Jey już traktuje ją ja swoją córkę natomiast El i Jo zadomowili się i nowym miejscu. Alice i jej ”pieski” obmyślają kolejny plan zemsty aby pozbyć się The Kings i przejąć władze w Doncaster.

-Louis kiedy będę martwy zaopiekuj się Rose i dziećmi. Nie chce aby cierpieli przez moją Alice. Przekaż im, że bardzo ich kocham i wytłumacz im całą tą sprawę i jak tylko sprawa trochę ucichnie a oni zostaną skazani to skontaktuje się z wami i podam namiary do miejsca gdzie jestem, a wtedy przyjedziecie do mnie.-wyznał Mark i udali się do Sali konferencyjnej gdzie omawiali plany związane z najbliższymi wydarzeniami.

***

-Mam nadziej, że każdy już wie dokładnie jak to będzie przebiegać. Nie możemy popełnić żadnego błędu, pamiętajcie.-powiedział Lou-Jak nie ma pytań to możecie wracać do swoich zadań i do zobaczenia jutro.-dodał i wyszedł z Sali w stronę swojego gabinetu
-Louis, zaczekaj.-zawołała Kat i dogoniła go w holu-Jak Rose się trzyma?- zapytała
-Już lepiej wraca do formy a po za tym co ja ci będę mówił. Przyjdź dzisiaj do nas to sama z nią pogadasz na pewno się ucieszy a jak jeszcze weźmiesz Emme to już na pewno się ucieszy z waszej wizyty. Przyda jej się trochę odskoczni od tego wszystkiego.-odpowiedział
-Sama nie wiem dlaczego wcześniej nie wpadłam na ten pomysł. To nic jej nie mów i zrobimy jej niespodziankę.- Lou pokiwał tylko głową- Do później.

***

Perspektywa Louis’a:

Sam już nie wiem co mam robić, staram się to jakoś ogarnąć ale to za wiele jak dla mnie. Wracam późnym wieczorem i wychodzę wcześnie rano. Nie mam nawet kiedy spędzić trochę czasu z Rose. Mama zawsze czeka na mnie i opowiada co się działo danego dnia i co z moja ukochana a mnie aż serce boli, że nie jestem przy niej w tym trudnym czasie dla nas wszystkich. Siedzę w firmie albo w siedzibie i nie cały czas jest coś do roboty. Mark przepisał już całą firmę na mnie i chłopaków aby nie było później problemów po jego odejściu.
-Louis co z ta wysyłką do Londynu?- powiedział  Zayn po wtargnięciu do biura
-Wszystko powinno być gotowe a kontenery gotowe do wysyłki. Wczoraj upewniałem się czy gotowe i powiedzieli, że na dzisiaj już będzie.
-No to gówno bo nic nie ma kurwa. Dzwoniłem do nich i nie maja nic o takiej wysyłce w swojej bazie, byli wręcz zdziwieni moim telefonem.
-Tylko, że tego towaru już nie ma w magazynie bo wysłałem do zapakowania i powinien być na miejscu. To było ponad 100 kilo dragów. Nie mogły się rozpłynąć w powietrzu.-powiedziałem już całkowicie wściekły. Jeszcze tego nam brakowało aby ktoś przepuścił nie małą ilość tego złota. Rozpierdole tego kto to zrobił i nie będę ulgowo tego traktował.
-Eric kuźwa gdzie się chowasz i tak cię znajdę.- zaczęło się drzeć na cały budynek
-Co jest, nigdzie się nie chowam.- powiedział wychodząc z jednego z pomieszczeń magazynowych
-Co zrobiliście z towarem do wysyłki, gdzie on jest?
-Zawieźliśmy tak gdzie kazałeś. Na miejscu czekał na nas jakiś młody chłopak co mnie zdziwiło ale powiedział, że szef kazał mu odebrać bo nie mógł osobiście i żebyśmy się nie martwili o paczkę.-wyznał
-Co ja wam kurwa mówiłem o nieznajomych typach. Jesteście małymi dziećmi żeby was pilnować na każdym kroku. Myślałem, że to oczywiste aby nie przekazywać paczkami nikomu kto nie jest Benem. Tylko on odbiera nasze paczki a gdyby nie mógł to by dał cynk czy coś.
-Louis ja to załatwię a ty się uspokój bo nic dobrego z tego zaraz nie wyjdzie.-powiedział Zayn i poklepał mnie po ramieniu.-Wracaj do siebie a ja to ogarnę. Tak trudno zapamięta zasady które rządzą się tym biznesem. Wyciągnąłem telefon i aby zadzwonić do Bena i wyjaśnić to wszystko.
-Watson.
-Tutaj Tomlinson.
-O witaj, co tym razem?
-Odebrałeś wczoraj naszą paczkę?
-Dostałem wczoraj z rana telefon od kogoś z was, że jednak nie będzie jej więc nie miałem co odbierać. Dlaczego pytasz?- zapytał a ja sam nie wiedziałem co jest
-Nikt od nas nie dzwonił aby odwołać paczkę a po za tym wiesz, że tylko Zayn, Liam, Niall lub ja odwołujemy takie rzeczy więc nic takiego nie miało miejsca. Chłopcy wczoraj zawieźli towar i odebrał go jakiś chłopak który powołał się na ciebie i powiedział, że ty nie mogłeś odebrać bo byłeś zajęty i jego wysłałeś aby odebrał.- powiedziałem i czekałem na jego reakcje
-To jest nie możliwe bo waszym towarem zajmuje się tylko ja i nikogo bym nie wysłał po to, znasz mnie i wierz jak pracuje. Wasze zlecenia realizuje osobiście i nikim się nie wyręczam. Stary nie wiem co jest na rzeczy ale sprawdzę swoich pracowników i dam ci znać jak coś będę wiedział.- odpowiedział a w jego głosie słyszałem złość i przerażenie
-Będę czekać. Możesz przyjechać do nas towar na przesyłkę?- zapytałem
-Daj mi 20 minut i będę.-odpowiedział i rozłączył się
-Zayn przyszykuj towar za 20 minut będzie tutaj Ben.- krzyknąłem i wróciłem do swoich zadań

Perspektywa Zayn’a:

Sprawdzałem akurat auta na wyścig i zadzwonili do mnie z Londynu, że nie dostali paczki. Zdziwiłem się bo z tego co pamiętam to Lou wysyłał ją i powinna już dawno być na miejscu. Dobrze wiem, że on dotrzymuje terminów i nigdy nie było tak aby się spóżnił z jaką kolwiek dostawą. Nie ukrywam, że był wściekły jak się o tym dowiedział ale się mu nie dziwie. Kazałem mu się uspokoić a sam postanowiłem wyjaśnić to wszystko.
-Zayn ja naprawdę nie wiem co się z tym towarem stało, zawieżliśmy tam gdzie zawsze._zaczeł się tłumaczyć Eric jak tylko weszlismy do mojego gabinetu
-Spokojnie zaraz wszystko się wyjaśni.-uspokoiłem go i kontynułowałem-Co się stało po przyjeżdzie na miejsce?-zapytałem
-Daliśmy jak zawsze znać,że już jesteśmy a z budynku wyszedł jakiś młody chłopak fakt byliśmy zdziwieni ale wytłumaczym wszystko i powiedził, że nie mamy czym się martwić. Nie zbyt ufnie dalismy mu towar. Poczekaliśmy aż wejdzie spowrotem do budynku i odjechaliśmy.
-Pamiętasz jak wyglądał ten chłopak?-miałem już pewne podejrzenia ale musiałem się upewnić
-Obcięty na łyso a na lewym przedramieniu miał tatuaż z kobietą pod parasolem. Tylko tyle byłem w stanie zobaczyć bo nie było tam bardzo oświetlone.
-To mi zdecydowanie wystarczy. Kurwa jeszcze ich tu brakowało.- no to teraz przesadzili, tego już za wiele.

-Louis…-wpadłem do jego gabinetu kiedy kończył rozmowe przez telefon.
-Towar już gotowy do odbioru?-zapytał
-Tak już się tym zajęli. Wiem kto zapierdolił na przesyłkę.
-Niech zgadne The Dangerous?-dokończył za mnie zdanie a jego głos był pełen jadu

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 14 "Powrót do bliskich"


Louis:

Kiedy tylko lekarz wyszedł z sali wiedziałem, że muszę jej powiedzieć co się stało. Na pewno to łatwe dla niej nie będzie tak jak dla mnie nie było i nadal nie dociera to co się stało ale wiem, że muszę jej to powiedzieć .-Kochanie muszę ci coś ważnego powiedzieć. -To coś z Mark'iem i dziećmi? -zapytała -Spokojnie z nimi wszystko dobrze tak jak z całą resztą naszej paczki.- wytłumaczyłem- Chodzi o nasze dziecko.- powiedziałem a ona spojrzała na swój brzuch i pogładziła go dłonią. Poczułem ukłucie w sercu i wiedziałem, że to ją zaboli i to pewnie bardziej niż mnie ale muszę jej to powiedzieć, musi wiedzieć. -Co się dzieje, strasznie pobladłeś. -Pamiętasz co się wydarzyło wtedy i dlaczego tutaj jesteś?- zapytałem -Była strzelanina, a ja chciałam gdzieś pobiec i tata miał mnie osłaniać. Potem poczułam ból brzucha i upadłam. Później pojawiłeś się ty i więcej nie pamiętam. Tylko mi nie mów, że...- pokiwałem tylko głową ponieważ nie byłem w stanie nic powiedzieć.Rose zaczęła płakać i skuliła się. Nie wiedziałem co mam robić i jak się zachować. -Powiedz, że to nie prawda. Proszę.- wyłkała a ja już sam  nie mogłem powstrzymać łez. Przytuliłem ją do siebie i tak trwaliśmy w uścisku do póki nie przyjechał Mark. -Rose słońce tak się o ciebie martwiliśmy.- powiedział po pewnym czasie.- Rozmawiałem już z lekarzem i jak tylko zrobią ci wyniki i będą one dobre to wypiszą cię. Wszystko już jest ustalone i przygotowane na twój powrót.-dodał Któryś z naszych zadzwonił do Marka i musiał się zbierać i sprawdzić wszystko a przy okazji powiadomić pozostałych co z Ro
.-Kochanie mam dla ciebie kilka wiadomości.- powiedziałem a na jej twarzy zobaczyłem strach i smutek zarazem- Po twoim wyjściu ze szpitala razem z Elizabeth i Josh'em zamieszkacie u mnie dla bezpieczeństwa. To jest zarządzenie mojej mamy i dobrze wierz, że nie wygrasz z nią.- Ro bardzo lubi moją mamę tak samo jak ona ją ale co do kilku rzeczy nie zgadzają się i to raczej się nie zmieni. -A co z Mark’iem nie będę zwalała się wam na głowę a po za tym was i tak jest dużo już i tak. Louis przepraszam ale nie zgadzam się i z całym szacunkiem dla twojej mamy ale musze odmówić. Damo sobie radę i potrafię zadbać o siebie i moje rodzeństwo -Nie możesz mieszkać u siebie ponieważ Alice wie, że nie żyjesz więc to będzie podejrzane jeśli nagle zobaczy cię w domu, fakt wyprowadziła się ale czasami przychodzi do dzieci.- pokiwała tylko głową i odwróciła głowę w stronę okna -Powiedz mi co się stało z dzieckiem?- powiedział tak cicho, że ledwo mogłem zrozumieć -Uratowało cię… -Nie oto mi chodzi. Co zrobiliście z ciałem?- zapytała a głos jej się załamał -Tydzień temu pochowaliśmy go. Tak jak chcieliśmy, był to chłopczyk…- znowu nie pozwoliła mi dokończyć -Jakie imię? -Liam Mark Tomlinson. Tak jak chciałaś.-powiedziałem i spojrzałem na nią a w oczach miała łzy -Jak wyjdę chce pojechać do niego i nie możesz mi na to zabronić.- wyznała łamliwym głosem, pokiwałem tylko głową i przytuliłem ja całując w czoło.
Tyle wycierpiała a życie dalej jej nie oszczędza. Jak już jest lepiej co coś zawsze się pierdzieli. Gdybym wtedy nie dał im szansy nie miałbym takiego skarbu. Dziękuję mojemu losowi za to co dostałem od niego kilka lat temu. Dopiero teraz zrozumiałem słowa mamy kiedy mówiła abym dbał o skarb jaki mam, wiele razy raniłem ją a ona i tak była przy mnie. Nie raz szła do mojej mamy aby się wypłakać i wygadać. Rose jest dla niej jak córka, cieszę się, że cała rodzina ja zaakceptowała. Najbardziej bałem się reakcji moich sióstr niż rodzicielki, wiem to dziwne ale taka jest prawda. Tym razem zadbam o nią najlepiej jak mogę w końcu to moja przyszła żona i matka moich dzieci.
***2 tygodnie później, 25.09.2014r., czwartek***

 Dzisiaj w końcu mogę odebrać Rose ze szpitale. W domu już nie mogą się doczekać. El z Jo już dawno są u nas ponieważ akcja z Markiem odbędzie się szybciej i dla ich dobra zabrałem ich do siebie. Moja mama już nie może się doczekać i postanowiła nie mieszać się w pewne sprawy które są drażliwe dla mojej dziewczyny. Na reszcie będę miał wszystkie bliskie mi osoby obok siebie. Tak jak obiecałem wcześniej zabierał Ro na grób naszego dziecka. Boje się trochę tego ale w końcu obiecałem a ja dotrzymuje danego słowa. Alice zrobiła małą awanturę kiedy dowiedziała się, że dzieci nie ma już w domu ale Mark’a jakoś to nie ruszyło. Niall z Emmą  powoli naprawiają swoje kontakty, Zayn postanowił, że i Kat się do niego wprowadzi i o dziwo jej rodzice nie mieli nić przeciwko. Malik zrobił na  nich dobre wrażenie kiedy został zaproszona na kolacje którą zorganizowali rodzica Kate. Rodzice Mulata również zaakceptowali jego wybrankę a Trishia jest wręcz zachwycona nią.
-Gotowa już?- zapytałem kiedy wszedłem do Sali w której była Rose -Już tak- zawahała się- a przynajmniej tak sądzę.- wyznała -Wszystko będzie dobrze skarbie, razem damy rade, nie takie trudności pokonywaliśmy.- odparłem i przytuliłem ja mocno do siebie. Zdawałem sobie z tego sprawę, że teraz nic już nie będzie takie samo ale miałem nadzieje i wiarę, że damy radę.- No to idziemy.-dodałem i wziąłem walizkę wychodząc z sali.
 ***30 minut później***

 Kiedy tylko dojechaliśmy na cmentarz i zbliżaliśmy się do wyznaczonego miejsca Ro bardziej ścisnęła mnie za rękę. Sam też kiedy tutaj przychodziłem czułem się dość dziwnie, czułem ukłucie w sercu kiedy patrzyłem na ten mały pomnik i wiedziałem, że z mojej winy tutaj jest mój mały synek którego nie zdarzyłem nawet zobaczyć a co dopiero nauczyć grać w nogę, jeździć autem czy rowerem. Gdybym tylko szybciej do niej podbiegł albo ja osłonił on by żył a Rose nie leżała by w szpitalu tylko siedział by w domu i miała do mnie pretensje, że nie pozwałam jej pracować a za 3 miesiące cieszyłbym się z tego, że zostałem tatą. Tylko, że mój los jak zawsze pokrzyżował mi plany. Jestem sobą która jak coś planuje to  musi się to udać. Tym razem nie po pełnie żadnego błędu, będę się o to starał ile wystarczy mi sił.
-To tutaj.-powiedziałem kiedy podeszliśmy do tego miejsca, spojrzałem na nią i widziałem jak łzy płynęły strumieniem z jej oczy. To tak boli i jeszcze świadomość, że mogłem do tego nie dopuścić jest okropna. Przytuliłem ją i ucałowałem w czoło. Trochę się uspokoiła ale nadał płakała. Odsunęła się ode mnie i ukucnęła przy grobie. -Przepraszam cie synku, że nie dane ci było nas zobaczyć ale obiecuje, że się jeszcze spotkamy.-powiedział przez łzy i wtuliłam się we mnie.- Jedzmy już do domu.-dodała i kiedy odchodziliśmy spojrzała się jeszcze raz na pomnik i ruszyła za mną.
 ***20 minut później***

 Rosemarie:

 Przez całą drogę nie rozmawialiśmy z Lou, nie potrzebowaliśmy tego bardzo dobrze wiedzieliśmy, że taka cisza jest najlepszym lekiem na wszystko. Żałuje, że wtedy pojechałam z nimi po odbiór tej cholernej broni i nie posłuchałam się Louis’a ani taty. Alice pewnie się ucieszyła w duchu kiedy dowiedziała się o mojej śmierci. Jedyne co mnie zastanawia to jak zorganizowali mój pogrzeb i kto niby jest złożony  w tym grobie skoro ja siedzę tutaj i mam się całkiem dobrze. Wiem, że maja swoje sposoby na to ale i tak muszę się dowiedzieć tego.
-Jesteśmy już na miejscu.- powiedział Lou kiedy wjechaliśmy na podjazd. Wysiadłam z auta zabierając torebkę a on w tym czasie wyjął walizkę z bagażnika. Podchodząc do drzwi bałam się tego jak teraz to będzie wyglądać i czy jego mama na pewno chce abym tutaj mieszkała.
-Już jesteśmy!- krzyknął kiedy weszliśmy do domu. Zaraz pojawiło się najmłodsze rodzeństwo Louis’a i pani Johannah. -Na reszcie dzieci ile można na was czekać, obiad zaraz wystygnie.-powiedział i przywitała się z nami.- Dobrze cię widzieć moje dziecko.-wyszeptała mi do ucha kiedy witała się ze mną -Zajechaliśmy jeszcze w jedno miejsce na prośbę Rose, wybacz ale nie mogłem postąpić inaczej.-odparł i udaliśmy się wszyscy do jadalnie gdzie czekała na nas reszta jego rodziny. Czuje się tutaj trochę nie swoje po mimo tego, że wiele razy tutaj bywałam i spędzałam z wszystkimi tymi osobami dużo czasu. Zauważyłam również moje kochane rodzeństwo które jak tylko mnie zobaczyło od razu podbiegło. -Ro, tęskniliśmy za tobą, jak się czujesz?- powiedział Josh który jako pierwszy do mnie podszedł a zaraz za nim El -Już lepiej, też za wami tęskniłam. Chodźcie jeść, porozmawiamy później.-odpowiedziałam Po obiedzie i wyczerpującej zabawie chciałam trochę odpocząć, nadal nie za bardzo wróciłam do swojej dawnej formy ale to się zmieni już nie długo jak tylko dołączę do reszty paczki i swoich obowiązków. -Mogę wejść, nie przeszkadzam?- zapytała mama bruneta -Nie przeszkadza pani, proszę.-odpowiedziałam i usiadam wygodniej na łóżku -Tyle razy mówiłam ci abyś nie mówiła do mnie na per pani tylko mamo albo Jey.- powiedziała i usiadła na brzegu łóżka- Jak się czujesz w ogóle, podobnie nie chciałaś zamieszkać tutaj? -Już lepiej choć nadal nie tak samo jak wcześniej, nie chciałam zwalać się wam na głowę razem z moim rodzeństwem, i tak już dużo osób tutaj jest, dałabym sobie… -Wiem, że poradziłabyś sobie ale po tym co przeszłaś nawet nie ma mowy abyś mieszkała sama z tymi urwisami, dom jest na tyle duży, że pomieści nas wszystkich nawet jeszcze kilka osób. Elizabeth i Josh to urocze i bardzo pomocne dzieci. Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego poświęcasz im tyle czasu kiedy porozmawiałam z twoją siostrą a ta mi opowiedziała co się działo w domu i jaka tak naprawdę jest ich mama, choć nie sądzę aby zasługiwała na to miano. To ty jesteś ich matką bo to dzięki tobie i Mark’owi mają tyle miłości.- wyznała a ja poczułam małe ukłucie w sercu, nigdy nie powiedziała mi tego, zawsze co do wychowywania dzieci miałyśmy dość różne zdania i zawsze się kłóciłyśmy na ten temat. -Dziękuję tobie za wszystko co dla nich zrobiłaś przez ten czas który tu są i dla mnie. Jesteś aniołem nie kobietą… mamo.-wyznałam i wtuliłam się w nią przy okazji uroniłam kilka łez. -Nie masz za co mi dziękować, to raczej ja powinnam za to co robisz dla mojego syna.-dała i też się popłakał- Twoja mama byłaby z ciebie dumna.


piątek, 5 lutego 2016

"Biały piasek"- one shot

Perspektywa  Rosemarie:

Perfekcjonistka.

Rozkruszoną jodynę wsypałam na szalkę petriego. To samo zrobiłam ze sproszkowanym cynkiem. Delikatnie wymieszałam te dwie rzeczy. Emma nalała do zlewki wodę. To był kluczowy gwóźdź programu. Zabawne, jak wiele rzeczy reaguje z wodą. Następnie kroplomierzem odmierzyłam jedną kroplą wody. Przed wypuszczeniem jej na zmieszane, rozkruszone substancje wstrzymałam oddech i dopiero wtedy ją puściłam. Na naszych oczach buchnął mały, fioletowy dym.
– Zajebisty kolor – stwierdziła Emma.
Znowu upuściłam kolejną kroplę wody i sytuacja się powtórzyła. Odreagowywałyśmy dzisiejszy stres związany z lekcjami. Na kółku chemicznym bawiłyśmy się zestawem młodego chemika. Pan Shawn dał nam wolną rękę. Powiedział tylko, żebyśmy były grzeczne i nie wysadziły szkoły.
– Jak myślisz, czy opłaca się iść studiować chemię tylko po to, żeby nauczyć się gotować czystą kokainę? – zapytałam z ciekawości moją przyjaciółkę.
Zaczęłyśmy ogarniać stół po naszych dzisiejszych eksperymentach. Zwykle to ona oglądała filmiki na youtube i potem mówiła co mogłybyśmy zrobić. Doświadczenia przeprowadzałam ja, ponieważ miałam do tego rękę, jakiś wrodzony talent, coś w tym stylu.
Emma zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
– Nie jesteś pierwszą osobą, która wpadła na ten genialny pomysł – wyjaśniła. – Co by ci to dało? Zaczęłabyś ją rozprowadzać?
– Czemu nie – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na nią poważnie. 
Przyjaciółka pokręciła głową i odstawiła przyrządy na odpowiednią półkę. Pan Shawn nigdy nas nie pilnował, tylko siedział w pokoju nauczycielskim i flirtował z fizyczką (potwierdzone). Razem z Emmą uważałyśmy, że stworzyliby w laboratorium świetny duet.
Szkoła o tej porze była pusta. Tylko my, jak ostatnie idiotki w niej siedziałyśmy. Musiałam znaleźć sobie jakieś ciekawe zajęcie, żeby bez podejrzeń jak najpóźniej wracać do domu. Emma mi towarzyszyła, bo… Tak. Zawsze była ze mną i mnie wspierała. Traktowałyśmy się jak siostry. Poza tym musiałyśmy znaleźć sposób, żeby przetrwać w Doncaster.
***
Kilka tygodni wcześniej.
Liceum było bardzo duże. Nic dziwnego, że ciężko było nam znaleźć jakąkolwiek salę. Emma się na mnie darła, że po prostu stoję jak kołek na korytarzu.
– Sala biologiczna jest naprzeciwko pracownii chemicznej – powiedziała.
– To niezwykle cenna informacja, skarbie – odparłam ironicznie.
Wiedziałam, że zawsze się stresowała w takich chwilach, ale to ja musiałam załatwiać tego typu sprawy. Emma rzuciła mi ciężkie spojrzenie i zaczęła szperać w telefonie. Niestety nic tam nie znalazła.
Po chwili zauważyłyśmy jak podchodzą do nas starsi chłopcy. Tylko tego nam jeszcze brakowało. W dodatku to nasz pierwszy dzień.
– Jak myślisz, idą nam teraz wpierdolić? – szepnęła przerażona przyjaciółka.
Jej myśl nie napawała większym optymizmem. W duchu modliłam się, żeby nie zrobili nam krzywdy. Nigdy nic nie wiadomo. W Doncaster czasem znajdowali się patologiczni ludzie.
– Cześć dziewczyny – odezwał się wysoki chłopak z kręconymi włosami. – Potrzebujecie pomocy?
Zatkało mnie. Tym bardziej Emmę, która była przygotowana na cios. Nie była w stanie nic powiedzieć. Znowu ja.
– Cześć... Nie możemy znaleźć sali biologicznej – miałam nadzieję, że mój głos brzmiał naturalnie.
– Zaprowadzimy was – zaproponował jego kolega, farbowany blondyn.
Jednak to nie ujmowało jego urodzie. Wszyscy z całej tej gromadki byli naprawdę przystojni. Emma wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Musiałam ją podtrzymać i pozorować rozmowę.
– Ogarnij się, idiotko – wrzasnęłam do niej szeptem.
O ile tak w ogóle można powiedzieć.
– To nie nasza liga, Rose. Oni są za bardzo... Znani – usłyszałam.
Rozejrzałam się po korytarzu, a wszystkie pary oczy były w nas wlepione. Czułam się dosyć niekomfortowo w tej sytuacji. Nie chciałam, żeby od razu wiązali nas z tą grupką.
– Hmmmm, jesteście z czwartej klasy? – odezwała się Emma i zadała to pytanie naszym nowym kolegom.
Nie wiem co sprawiło, że przy obcych wydobyła z siebie głos. Jednak, jej pytanie było trafne. Sama byłam ciekawa.
– Niall, Liam i ja tak. Harry jest w trzeciej – odpowiedział jej mulat z jakimś dziwnym akcentem, dosyć egzotycznym.
Harry Styles. Spojrzałam na niego i momentalnie się jeszcze bardziej przeraziłam. Wiele słyszałam o nim i Louisie Tomlinsonie, którego najwidoczniej tutaj nie było. Nie za bardzo mnie cieszyło to, że zadarłam z jego gangiem.
Albo jego gang zadarł ze mną.
– Gdybyście potrzebowały pomocy, to znajdziecie nas  bez problemu. Nie bójcie się podejść nie jesteśmy tacy jak się większości zdaje. Do zobaczenia na kolejnej przerwie – powiedział Harry.
Wreszcie dotarłyśmy pod salę, a chłopaki po prostu się ulotnili. Zawsze zaczyna się niewinnie. Z pewnością czegoś od nas chcieli. Wszyscy w szkole się na nas gapili, ponieważ oficjalnie nam zagrażali.
– Nie możemy się z nimi przyjaźnić – zauważyła Em.
Skinęłam głową. Całkowicie się z nią zgadzałam. Po tym wydarzeniu unikałyśmy chłopaków jak ognia (nie spotkałyśmy się z nimi na następnej przerwie) i nigdy nie poprosiłyśmy ich o żadną pomoc. Nigdy.
***
Na szkolnym parkingu stało kilka aut. Przy nich znajdowali się jacyś podejrzani kolesie. Niektórzy z nich byli już w ostatniej klasie. Palili papierosy i wyglądali nieziemsko…
Nawet nie sądziłam, że się tak rozmarzę. Bycie buntownikiem mam we krwi. Nie wiem czy Emma też, ale łatwo ją przekonać do zrobienia czegokolwiek. Kiedyś powiedziała mi, że za bardzo się o mnie boi. Myśli, że sobie coś zrobię, dlatego cały czas mi towarzyszy. Idiotka. Ale i tak ją kocham.


Perspektywa  Louisa:

Z nudów rozejrzałem się po szkolnej stołówce. Postanowiłem odwiedzić w prze obiadowej moich najlepszych kolegów, żeby im potowarzyszyć. Mniej więcej kojarzyłem wszystkich ludzi. Wiedziałem komu ufać, a komu nie. Ludzie mnie szanowali. Było kilka charakterystycznych stolików. Tak zwane – matematyczne nerdy, bogate – zepsute dzieciaki, muzycy, sportowcy itd.
Dwie dziewczyny.
– Witaj, Tommo – niespodziewanie przysiadł się do mnie Lawrence.
Pozytywnie mnie zaskoczył, ponieważ strasznie go lubiłem. Razem chodziliśmy do podstawówki. Siedzieliśmy nawet w jednej ławce. To były czasy. Ostatnio mało się do mnie odzywał, więc podwójnie się ucieszyłem kiedy usiadł obok mnie.
Zaczęliśmy od małej, uprzejmej pogawędki w stylu: „co u ciebie słychać?”. Od razu chciałem zaproponować mu wstąpienie do gangu, ale na szczęście Liam czuwał i w porę powstrzymał mnie przed zadaniem tego pytania. Nie miałem pojęcia dlaczego nie ufał Lawrencowi, ale wolałem zaufać jemu instynktowi.
– Co myślisz o tamtych dwóch dziewczynach? – zapytałem z ciekawości.
Może je znał? To akurat było bezpieczne pytanie. Im więcej wiedziałem, tym lepiej dla mnie. Lawrence niespodziewanie się roześmiał. Zaskoczył mnie swoją reakcją.
– Mam ci odpowiedzieć czy moja siostra jest fajna? – pokręcił głową z politowaniem. – Wybacz, ale rodziny się nie wybiera. Mały, upierdliwy gnom.
– Twoja siostra? – uśmiechnąłem się. – Emma? Prawie jej nie poznałem. Ta druga to?
– Rosemarie, jej najlepsza przyjaciółka. Nie wiem, chyba były złączone jakąś niewidzialną pępowiną. Mogę się założyć, że Em kocha ją bardziej niż mnie – skomentował.
Wszyscy się roześmialiśmy dosyć głośno. Zwróciło to uwagę dziewczyn, które odwróciły się w naszą stronę. Emma złapała kontakt wzrokowy ze swoim bratem i pokręciła głową z politowaniem. Na ułamek sekundy zatrzymała się na mnie, a potem znowu wróciła do konsumpcji lunchu.
Nie ukrywałem, że chętnie porozmawiałbym z Emmą, zwłaszcza, że ostatnim razem miałem dziesięć lat kiedy to robiłem. Sporo się zmieniło od tamtego czasu.
– Mógłbyś mi dać numer do Emmy? – zapytałem Lawrenca.
– Jak chcesz się z nią umówić, to sam ją zapytaj – odparował chłopak.
– Nie o to mi chodzi – pokręciłem głową. – Chcę pogadać, jak za starych dobrych czasów.
Przyjaciel podejrzliwie uniósł do góry brwi.
– Em nie odbiera numerów, których nie ma zapisanych w telefonie. Jak chcesz pogadać, to obie będą na kółku chemicznym po lekcjach – zaproponował.
– Tylko, że wolałbym porozmawiać z Emmą na osobności – zauważyłem.
Reszta chłopaków nie rozumiała o co mi chodzi. Patrzyli na mnie jak na idiotę.
– To życzę ci powodzenia. One są nierozłączne – odparł Lawrence i rozejrzał się wokół, a następnie podniósł. – Muszę spadać. Cześć wam – pożegnał się i odszedł.
Zauważyłem, że Emma i Rosemarie także się ulotniły. Większość osób skończyło już jeść. Myślałem intensywnie, bo do głowy wpadł mi pewien pomysł.
– Dobra, o co ci chodzi Tommo? – pierwszy złamał się Zayn.
– Mam pewien plan, ale najpierw muszę zbadać grunt – oznajmiłem i zacząłem ogarniać swoją tackę.
– Nie sądzę, żeby były dobrym materiałem na… – zaczął Styles, ale gestem go uciszyłem.
Pożegnałem się z chłopakami, a następnie wyszedłem ze szkoły, ponieważ przyjeżdżała do mnie dostawa towaru. Musiałem się przygotować. Traktowałem to zajęcie poważnie, tak jak biznesmeni produkty, które trzeba sprzedać. Dodatkowo uczyłem się podstaw ekonomii, żeby zwiększyć sprzedaż. Zaprosiłem chłopaków. Chciałem im pokazać jak to wygląda, żeby wiedzieli na jakich zasadach i warunkach opiera się nasza firma.
Przez pewien czas śledziłem Emmę. Badałem grunt. Chciałem wiedzieć czy jest bezpiecznie, czy można jej, a w razie potrzeby – im zaufać. Myślałem o nich poważnie. Zdążyłem zwerbować jeszcze kilku zaufanych ludzi. Powoli całe to przedsięwzięcie się rozrastało, ale zdecydowanie potrzebowałem jeszcze pare szczególnych osób, które miałem na oku.


Perspektywa Emmy:

Rose zachorowała. Na dodatek musiała siedzieć w domu z tą suką, Alice. Proponowałam jej, żeby przeniosła się do mnie, ale Mark się nie zgodził. Wolał mieć Rosie na oku. Jakby rzeczywiście, trzeba było jej pilnować. I tak go wiecznie nie było w domu.
Musiałam sama eksperymentować w laboratorium chemicznym, ale nic mi nie wychodziło. Zawsze źle odmierzałam odczynniki. Bez mojej przyjaciółki te zajęcia nie miały sensu, a nadal musiałam na nie chodzić, żeby pan Shawn wstawił mi dodatkową ocenę za frekwencję i systematyczność. Zawsze jest lepiej, jak masz swoich wśród grona pedagogicznego. Wiedziałam, że mogę temu człowiekowi w pewien sposób ufać.
Śmiesznie to zabrzmi, ale to zawsze Rose ratowała mnie drobnymi. Tak też było w tym przypadku. Jeszcze rano przygotowałam sobie monety, ale w momencie wyciągania ich z portfela, wpadły mi pod automat, a moja ręka się tam nie mieściła. Nie było szans na to, żeby je odzyskać.
– Ile potrzebujesz? – usłyszałam głos za swoich pleców.
Odwróciłam się i ujrzałam przed sobą Louisa Tomlinsona, niegdyś najlepszego przyjaciela mojego brata.
– Chcę kupić tylko wodę – oznajmiłam.
Louis podszedł do automatu, wrzucił odpowiednią kwotę i kupił dla mnie litr wody mineralnej. To było bardzo miłe z jego strony. Wręczył mi butelkę do ręki.
– Lawrence przyniesie ci jutro pieniądze – zaznaczyłam.
Chłopak uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Daj spokój. Nie ma takiej potrzeby – zaprotestował.
Stwierdziłam, że ten gest także był w porządku. Ciężko było trafić na takich ludzi. Niby mała rzecz, ale tego typu uczynki przypominają o człowieczeństwie. Nie mam pojęcia, dlaczego o tym pomyślałam. Chciałam już odejść, ale Louis wyraźnie chciał ze mną porozmawiać. Stwierdziłam, że chociaż w ten sposób mogę mu się odwdzięczyć.
– Em, nieźle wyrosłaś – zażartował.
Zaczęliśmy iść wolnym krokiem po szkolnym korytarzu. Prawie zachłysnęłam się wodą kiedy to usłyszałam.
– Hmmm, ty… Też? – zmarszczyłam czoło.
Nie byłam dobra w tego typu pogawędkach. Poza tym ostatni raz rozmawiałam z nim kiedy on miał dziesięć lat, a to było bardzo dawno temu.
Na szczęście Louis się zaśmiał. Zastanawiałam się czego ode mnie chciał, bo zapewne nie rozmawiał ze mną bez powodu. Nie miał powodu, żeby to robić.
– Gdzie podziała się twoja przyjaciółka? – zmienił temat.
– Zachorowała, ale to tylko przeziębienie, więc nic poważnego – wzruszyłam ramionami.
Chłopak skinął głową. Wyraźnie wyczułam u niego potrzebę zapytania mnie o coś, o co łatwo się nie pyta. Nie wiem, to widać po głębszym zastanowieniu. Niby taka przyjemna, przyjacielska rozmowa, ale znałam życie. Wiedziałam, że jak Lawrence czegoś ode mnie chciał, to zawsze udawał miłego. Pomińmy fakt, że nigdy nie udawało mu się mnie przekonać.
– Słyszałem, że krucho u ciebie z kasą – zaczął temat.
– Lawrence wszędzie skarży się, że rodzice nie chcą mu kupić samochodu? – zdziwiłam się.
Jasne, pieniądze zawsze się przydają. Sama dysponowałam niewielką ilością na życie codzienne, ale zakupy w galerii nie wchodziły w grę. Rodzice stwierdzili, że jak będziemy się uczyć to kasa sama przyjdzie.
Oczywiście.
– Nie. Nic mi nie mówił – odparł Tomlinson. – Co się stało, że pozbawili go tej nadziei?
– Oceny po pierwszych dwóch miesiącach szkoły – zaśmiałam się.
Lawrence był półgłówkiem. Zachowywał się jak dziecko, a niby był starszy ode mnie. Całkowicie podzielałam zdanie rodziców. W duchu modliłam się, żeby oszczędzali na auto dla mnie.
– Wracając do ciebie – powiedział Louis. – Miałbym pewną propozycję pracy – spojrzał na mnie poważnie.
– Jeżeli mam być kelnerką albo rozdawać ulotki, to podziękuję – zaznaczyłam od razu.
Nie chciałam harować jak wół za marne grosze.
– Nie, spokojnie. Nic z tych rzeczy – uspokoił mnie. – Nie wiem, czy mogę ci zaufać – wyznał.
Zaskoczył mnie i zaintrygował. Byłam ciekawa co ma do zaproponowania. W sumie fajnie by było jakbym się z nim zaprzyjaźniła. Zawsze to jakaś lepsza reputacja w szkole.
– Pytanie, czy ja mogę zaufać tobie – pozwoliłam sobie zauważyć.
– Wiesz, co? – zagadnął mnie. – Podobasz mi się. Wydaje mi się, że się do tego nadajesz.
Powiedział, że zawiezie mnie w odpowiednie miejsce i opowie mi na czym moja praca miałaby polegać. Z każdą chwilą byłam coraz bardziej ciekawa. Dlatego umówiłam się z nim po skończonych lekcjach. Miałam od razu pójść odwiedzić Rose, ale napisałam jej wiadomość, że wypadła mi ważna sprawa. Najwyżej potem jej opowiem, dlaczego nie przyszłam.
Louis miał całkiem fajne auto. Było używane, ale pochwalił się, że kupił je za swoje pieniądze. Byłam ciekawa skąd wziął tyle kasy. Bądź co bądź, to był jednak spory wydatek. On tylko się zaśmiał i powiedział, że niedługo zrozumiem.
Dojechaliśmy w bliżej nieokreślone dla mnie miejsce. Nie zapuszczałam się na jakieś podejrzane dzielnice w Doncaster, dlatego nie znałam dokładnie historii tego terenu i praw nim rządzących. Na Louisa czekali jego najlepsi kumple. Banda, z którą zawsze siedział na stołówce podczas przerwy obiadowej.
– Hej, chciałbym wam przedstawić Emmę, siostrę Lawrenca – odezwał się Lou, kiedy wysiedliśmy z auta. – Em, poznaj Zayna, Liama, Nialla i Harry’ego.
Każdemu z nich podałam rękę. Przypomniało mi się jak podeszli do mnie i do Rose na początku roku. Automatycznie zrobiło mi się głupio i czułam, że jestem cała czerwona na twarzy. Oni przyglądali mi się uważnie. Sama byłam ciekawa o co chodzi. Wszystko było takie tajemnicze.  W pewnej chwili Liam odciągnął Louisa na stronę. Słyszałam strzępki ich rozmowy. Coś w stylu: „jesteś pewny?”, „ona ma dopiero…”, „Lawrence nie jest…”, „jak uważasz”.
W pewnej chwili przyjechało jakieś drugie auto. Wysiedli z niego jacyś podejrzani, napakowani goście. Minimalnie się przestraszyłam, ale starałam się zachować zimną krew i pokerową minę. Spojrzałam na Louisa, a on na szczęście uspokoił mnie swoim wzrokiem. Trochę mi ulżyło.
Potem zrozumiałam w czym rzecz. Ci goście, wyjęli z bagażnika karton, w którym znajdowało się kilkadziesiąt kilogramów białego proszku. Nietrudno było się domyślić, że chodziło o narkotyki. Louis uważnie obejrzał jedno opakowanie. Pozostali stali z boku i przyglądali się całemu procederowi.
Przyznaję, nigdy nie brałam, ale skoro z Rose chodziłyśmy na kółko chemiczne to zaczęłyśmy się interesować paroma rzeczami. Nie tylko piorunianem rtęci (czyli przepisem na to w jaki sposób wysadzić szkołę). Widziałam jak wygląda kokaina i heroina. Poza tym pan Shawn raz tak się zapędził, że powiedział nam jak rozpoznać dobry narkotyk.
– Mogę zobaczyć? – postanowiłam się przyłączyć do Louisa.
Chłopaki z gangu Tomlinsona spojrzeli na mnie zaskoczeni. Mogę się założyć, że myśleli, że zeszczam się ze strachu. Tak naprawdę to bałam się, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Lou podał mi torbę do ręki. Otworzyłam ją i włożyłam nos do środka. Nigdy nie brałam, ale żeby sprawdzić czy towar jest dobry, trzeba go niestety spróbować i przetestować na własnej skórze. Byłam zaskoczona, dlaczego Lou od razu tego nie zrobił. Zauważyłam u jednego z tych napakowanych typów nóż.
– Mogę? – wskazałam na rzecz, o którą mi chodzi.
Zaczęli się niecierpliwić, a przez to ja sama się stresowałam. Trzęsła mi się ręka, w której trzymałam torebkę z kokainą, ale powtarzałam sobie w duchu, że muszę to jakoś przetrwać. Przywódca tamtego gangu, z niechęcią podał mi swój nóż.
Nasypałam na ostrze minimalną ilość białego proszku i zaciągnęłam się, oczywiście błądząc nosem po tej nieostrej stronie noża. Podniosłam głowę do góry i kilka razy znowu to wciągnęłam, żeby dobrze się rozprowadziło.
– Co to za syf? – zapytałam poważnie.
Tomlinson zrobił wielkie oczy, a napakowani goście poczerwienieli na twarzach. Czuć było w powietrzu napiętą atmosferę.
– Emma, może… – do akcji wkroczył Liam.
Próbował mnie uspokoić, ale minimalnie się wczułam.
– Myśleliście, że jak rozkruszycie jakieś zwykłe piguły, to dostaniecie kokainę? – zapytałam. – Nie macie pojęcia o chemii – rzuciłam całą torebką przed siebie.
– Uspokój się! – podniósł głos zdenerwowany Louis. – Panowie, wybaczcie. To jej pierwszy dzień i…
– Louis, ona ma racje – dołączył się do mnie Niall.
Byłam wdzięczna losowi, że chociaż on się za mną wstawił.
– Nie pomagasz, Horan – wycedził przez zaciśnięte zęby Tomo.
– Zobacz na inne opakowania. Każde się różni odcieniem białego. To nie jest kokaina – dorzucił blondyn.
Moje przedramię mocno ściskał Liam. Mogłam się założyć, że chciał mi także zamknąć usta, żebym znowu nie powiedziała czegoś głupiego. Faceci od dostawy byli naprawdę zdenerwowani. Nie wiedzieli co mają powiedzieć. Louis postanowił przejąć inicjatywę.
– Panowie, widzę to tak… Zapomnimy o tej sprawie i już nigdy więcej się nie zobaczymy – zaproponował.
Nigdy nie widziałam, że można być tak przerażonym. W sumie miał dopiero osiemnaście lat, nie znał życia. Facet posłusznie skinął głową. Widać, że nie zależało mu na konflikcie. Poprosili jedynie, żeby oddała im nóż. Posłusznie wykonałam to polecenie, ale Liam nadal mnie trzymał.
Naprawdę, w tamtej chwili ani przez moment nie byłam dzieckiem.
Faceci wsiedli do swojego czarnego auta, zabierając ze sobą swój karton z oszukaną kokainą. Kiedy odjechali, Liam mnie dopiero puścił. Zauważyłam, że miałam siną rękę. Louis wzniósł oczy ku niebu.
– Kurwa, Em, co ty do cholery jasnej zrobiłaś? – zwrócił się do mnie.
– Uratowałam ci dupę – zaznaczyłam stanowczo.
Louis podszedł do mnie bliżej. Był zdenerwowany i przestraszony jednocześnie. Cały czas się trząsł.
– Skąd wiesz, że to nie była kokaina? W podręczniku od chemii napisali jaką ją odróżnić? – pytał ironicznie.
– Louis – odezwał się Niall.
– Zamknij się. Nie rozmawiam z tobą! – wrzasnął na niego.
Znowu spojrzał na mnie z wymalowanym wkurwieniem na twarzy. Wiedziałam, że gdyby nie przyjęte konwenanse, to z pewnością nie zawahałby się mnie uderzyć. Teraz, wyraźnie się przed tym powstrzymywał.
– Po prostu… Powiedzmy, że to kobieca intuicja – wymyśliłam.
– Słuchaj, młoda – patrzył na mnie z góry. – W tym biznesie nie ma czegoś takiego jak kobieca intuicja. To nie jest zabawa. Chyba za bardzo cię przeceniłem.
– W takim razie jesteś gównianym biznesmenem, skoro nawet nie potrafisz odróżnić zmieszanych leków od czystej kokainy – odgryzłam się.
Wiedziałam, że te słowa jeszcze bardziej go wkurzyły. Wiedziałam, że powinnam się już hamować, ale nie mogłam. Popełniał takie szkolne błędy, na etapie gdzie nie powinno się już popełniać błędów. Żadnych.
– Jak jesteś taka mądra, to teraz znajdź jakiś jebany sposób na zdobycie nowego dostawcy, a wejdziesz do biznesu – sprowokował mnie.
– Louis, daj spokój – odezwał się Zayn. – To jeszcze dziecko.
– Przestraszyłeś ją – dodał Harry.
Wkurzyło mnie, że takie mieli o mnie zdanie. Wcale nie byłam dzieckiem. Dobrze o tym wiedziałam, że przestałam nim być. Zmierzyłam ich wszystkich groźnym spojrzeniem.
– Mówisz masz – opowiedziałam pewna siebie.
Odwróciłam się od niego i zaczęłam podążać w kierunku „cywilizacji”. Miałam taką nadzieję, że uda mi się wymyślić jakiś sposób pozyskania hurtowego dostawcy kokainy. Zdecydowanie, zadanie nie należało do najłatwiejszych, ale ten dupek źle mnie potraktował. Poza tym chciałam mu udowodnić, że nie jestem dzieckiem. I to on nie zna się na biznesie.
Przy okazji mojego powrotu do domu, zrobiło mi się niedobrze i musiałam rzygać do jakiegoś śmietnika. Wiedziałam, że wciąganie tego proszku było wyjątkowo niebezpieczne, ale Louis jeszcze mi podziękuje za to co zrobiłam dla jego biznesu.


Perspektywa Rosemarie:

Na obiad dostaliśmy tradycyjne fish&chips. Nie narzekałam. Lubiłam to danie. Moje ciało niekoniecznie. Jadłam z Emmą w dziwnej ciszy. Wyglądała jakby miała właśnie umrzeć, a zaczerwienione oczy zdradzały, że nie spała całą noc. Było mi jej żal. Cokolwiek robiła zasługiwała na sen, odpoczynek i ewentualnie ciepłą herbatkę.
– Kupić ci kawę? – spojrzałam na nią poważnie.
Wybudziła się ze swojego transu i dopiero po chwili odpowiedziała. Nie miała ochoty. Wzruszyłam ramionami i jadłam dalej.
– Lawrence robi dzisiaj imprezę u nas. Przyjdziesz do mnie? – odezwała się. – Nie chcę siedzieć tam sama.
Wiedziała, że zawsze robię wszystko, żeby wyrwać się z domu od tej durnej Alice, ale tym razem nie mogłam. Byłam do czegoś zobowiązana. Co więcej – zależało mi na tym. Musiałam szybko wymyślić jakąś wymówkę.
– Alice i Mark jadą gdzieś we dwoje na romantyczny weekend. Muszę zająć się dzieciakami – odparłam.
– Mogę wpaść do ciebie? – zapytała i zrobiła minę szczeniaczka. – Naprawdę nie chce mi się tam siedzieć.
Denerwowałam się. Wiem, że nie miałyśmy przed sobą tajemnic, ale o pewnych sprawach nie mogłam jej jeszcze powiedzieć. Było na to za wcześnie.
– Em, skarbie – zaczęłam. – Josh i Elizabeth są przeziębieni. Mogłabyś się od nich zarazić.
Mam nadzieję, że nie będzie dalej drążyła tematu. Za bardzo mi na niej zależało. Poza tym okłamywanie jej – nie sprawiało mi żadnej radości. Przeciwnie, czułam się podle.
Czekałam na odpowiedni moment.
To prawda, że byłyśmy nierozłączne. Nie wiem, Emma zawsze mnie wspierała. Mogłam na nią liczyć. Przez tyle lat swojego życia musiałam się z nią zżyć.
Na szczęście w domu nie było Alice, kiedy wróciłam do domu. To ona odbierała dzieciaki ze szkoły. W ten sposób mogłam się szybko przebrać i wyjść. Zostawiłam karteczkę na swoim biurku, że będę nocowała u Emmy. Jeżeli coś pójdzie nie tak, będzie mnie kryła bez względu na wszystko. Wiedziałam, że mogłam jej ufać.
Impreza dopiero się rozkręcała. Poza tym było jeszcze jasno. Za jasno na tego typu wydarzenie. Najlepiej tańczy się pod osłoną nocy, do białego rana.


Perspektywa Emmy:

Techno dudniło przez ściany mojego pokoju. Nie miałam nic do imprez, ale ostatnio wyjątkowo fatalnie się czułam. Spałam może po cztery godziny codziennie i rano piłam zdecydowanie za dużo kawy. Wszystko przez to, że za bardzo przeceniłam swoje możliwości, a teraz nie potrafiłam przyznać się do cholernej porażki.
Postanowiłam opuścić to mieszkanie i na przekór wszystkiemu pójść do Rosemarie. Przecież nie zostawi mnie na ulicy?
Było późno kiedy wyszłam z domu. Lawrence nawet tego nie zauważył. Był totalnie nawalony. Nie obchodziło mnie to. Jemu przypadnie ochrzan od rodziców.
Założyłam kaptur na głowę i poczułam się minimalnie bezpieczniej na ulicy. W Doncaster roiło się od gangów ulicznych. Cóż, nawet miałam okazję przez chwilę być tego częścią.
Światła w domu Rose paliły się tylko w salonie. Dzieciaki pewnie już spały, a Rose pewnie oglądała coś w telewizji.
Zapukałam delikatnie i odczekałam chwilę.
– Co do chuja? – otworzyła mi zniecierpliwiona blondynka.
Zaskoczyło mnie to, że była w domu. Zapomniałam jaka ona była brzydka. Naprawdę, zastanawiałam się dlaczego Mark się z nią związał.
– Przyszłam odwiedzić Rose – wzruszyłam ramionami.
Alice uśmiechnęła się złośliwie.
– Nie wiem co ta gówniara zaplanowała, ale na biurku zostawiła karteczkę, że nocuje u ciebie – wyjaśniła kobieta.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Alice znudziła się rozmowa ze mną i zatrzasnęła drzwi od mieszkania. Czułam się jak oszukana szmata. Fakt, nie powiedziałam Rose o swoim udziale w odbiorze dostawy towaru, ale nigdy nie zrobiłabym jej czegoś takiego. Dlaczego nie mogła powiedzieć mi prawdy?
Chciałam iść do jakiegoś klubu i przy okazji upić się do nieprzytomności, ale nie miałam przy sobie kasy. Jedynie telefon. Nie miałam ochoty wracać do nawalonego Lawrenca, więc zaczęłam wałęsać się po mieście. Miałam na wszystko wywalone, więc niczego się nie bałam.
Natrafiłam na dudniącą muzykę dochodzącą z podziemia jakiegoś klubu. Postanowiłam zaryzykować i tam wejść. Jak na swoje pieprzone szczęście to nieźle trafiłam – zapowiadała się jakaś nielegalna bitwa taneczna. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w step up. Scenografia minimalnie była podobna. Tylko, że tutaj było więcej alkoholu i ludzie byli obskurni. Byłam ciekawa tego wydarzenia, więc postanowiłam zostać na tej imprezie.


Perspektywa Rosemarie:

W moim krwiobiegu nie płynęła krew, tylko najprawdziwsza muzyka. Moje ciało było nią przepełnione. Uwielbiałam brać udział w tych nielegalnych tanecznych bitwach rodem wyciągniętych ze step up. Myślałam, że będę musiała wyjeżdżać do Stanów, a tu okazało się, że tego typu imprezy odbywają się w Doncaster. Fakt, że jeszcze nic nie wygrałam, ale znałam już całkiem sporo ludzi. Byłam jedną z młodszych osób, która w tym uczestniczyła.
– W następnym pojedynku udział weźmie Marie oraz Rico Gonzales. Wielkie brawa! Zapraszamy na scenę! – zawył do mikrofonu prowadzący.
Marie było moją sceniczną ksywką. Pewna siebie wkroczyłam na scenę. Przede mną stał chłopak, z którym toczyłam pojedynek.
Wreszcie puścili muzykę i daliśmy się ponieść tej niesamowitej energii. Zapomniałam o wszystkich dookoła. Po prostu tańczyłam. Nawet nie słyszałam już muzyki. Słyszałam tylko bicie swojego serca, a ryk ludzi dopiero powiedział mi kiedy skończyć.
Byłam spocona, lał się ze mnie pot, ale to nic w porównaniu z satysfakcją. Wiele osób zaczęło mi gratulować. Mówili, że właśnie widzieli najlepszy występ w swoim życiu. Szybko ogłosili mnie zwycięzcą pojedynku. Byłam z siebie dumna.
Podszedł do mnie nawet jakiś chłopak. Był bardzo przystojny, dobrze zbudowany i duszność tego miejsca sprawiła, że zaczęliśmy rozmawiać.
– Świetnie się ruszasz – skomplementował mnie. – Masz talent.
W szkole byłam nikim. Moją jedyną rozrywką były doświadczenia chemiczne. Nie byłam fajna. Miło było usłyszeć, że ktoś w końcu cię docenia. Poszliśmy na parkiet razem zatańczyć. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie świdrujący mnie wzrok Emmy.
– Przepraszam – rzuciłam do chłopaka.
Nawet nie wiedziałam jak miał na imię. Emma wyszła gdzieś na zewnątrz, więc ruszyłam za nią. Była wściekła. Czułam to, bo zawsze tłumiła w sobie złość.
– Em, ja... – nawet nie wiedziałam od czego mam zacząć.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – chciała wiedzieć.
– Jak byś zareagowała? Bałam się, że pomyślisz, że...
– Rose, odbierałam z Louisem Tomlinsonem i jego gangiem kilkadziesiąt kilogramów narkotyków kilka dni temu – powiedziała nagle.
Myślałam, że żartuje, ale była taka poważna i skupiona, że się przeraziłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Poszła tam sama mimo, że na początku roku coś ustaliłyśmy. Mogło jej się coś stać.
Potem opowiedziała mi całą historię.
– Chyba mi zaszkodził ten cały proszek. Cały czas rzygam – wyznała.
– Idiotka – zdenerwowałam się.
– Uratowałam jego biznes, rozumiesz? – dodała.
– Skąd wiedziałaś, że to kokaina? – zapytałam z ciekawości.
– Pamiętasz jak pan Shawn opowiadał nam jak podczas studiów ugotował czystą kokainę z kolegami? – przypomniała mi. – Bardzo dokładnie opisał jak powinna wyglądać, jaki powinien być odrzut. Nic takiego nie poczułam.
– Emma – przewróciłam oczami.
Zaczęłam się o nią cholernie martwić. Nie wiadomo co jej było po tej mieszance. Wyglądała nieciekawie. W dodatku nagle się rozpłakała.
– Kazał mi znaleźć nowego dostawcę, a ja się zgodziłam. Ale nikogo nie znam. Nikt mi nie ufa – wyznała.
Przytuliłam ją do swojej siostrzanej piersi. Musiałam jej jakoś pomóc. Musiałam pokazać temu Tomlinsonowi z kim zadarł. Uspokoiłam Emmę i kazałam jej zaczekać.
Wróciłam do tego chłopaka i powiedziałam o co mi chodzi. Od razu znalazł rozwiązanie naszego problemu, dlatego poszłam po przyjaciółkę i razem z nią ruszyłam na rozmowę z jakimś typem od dostaw. Na szczęście gościu był miły. Pokazał nawet towar. Oczywiście zabroniłam go dotykać Emmie. Lepiej, żeby całkowicie się oczyściła z tego syfu, który wzięła. Dostałyśmy wizytówkę od tego faceta. Powiedziałyśmy, że wkrótce ktoś do niego zadzwoni.
***
Do zlewki wlałam roztwór chlorku miedzi w stężonym kwasie solnym. Następnie dodałam do tej mieszanki zwykłą folię aluminiową, taką do pakowania kanapek.
– Aluminium reagując z kwasem solnym produkuje wodór – wyjaśniła Emma.
Rzeczywiście, ze zlewki zaczął wydobywać się dym. Moja asystentka przystawiła płonącą zapałkę do otworu zlewki i całość zaczęła płonąć fioletowym płomieniem, tylko teraz trwało to zdecydowanie dłużej.
– Zajebisty kolor – stwierdziłam i przybiłam piątkę z Emmą.
Potem zaczęłyśmy sprzątać po naszym eksperymencie. Czekało nas jeszcze jedno ważne zadanie. Mianowicie przekonanie Louisa, że nadajemy się do jego gangu. Dlatego najpierw zostałyśmy na kółku chemicznym, żeby się rozluźnić.


„Uh chi uh o taka taka
Niepewnym krokiem wyszłyśmy ze szkoły. Widziałam, że Em się denerwuje. Sama się trzęsłam. Cały jego gang stał na szkolnym parkingu. Wszyscy przyglądali się nam uważnie. Stanęłam na uboczu. To Emma miała rozmawiać.
“I'm putting it fast all over the place/I guess it knocked me sideways”
Louis zaciągnął się papierosem, po czym rzucił niedopałek na asfalt i przygniótł go swoim butem. Następnie podszedł do niej stanowczym krokiem. Przewyższał ją o głowę swoim wzrostem. Teraz korzystał z tego autu, żeby wywrzeć na niej jakieś wrażenie.
– Em, właśnie pokazałaś, że nie można ci ufać – rzucił mi szybkie spojrzenie.
– Znalazłam dla ciebie dostawcę towaru – pomachała mu przed nosem wizytówką.
Louis zatrzymał jej rękę i wyrwał karteczkę. Na szczęście, nie wiedział, że to była część naszego planu.
“Uh she made me go uh uh uh/ Oh sock it to me uh suck it to”
– Jesteś pewna, że sprzedaje kokainę, a nie biały piasek? – uniósł do góry swoje brwi i spojrzał na kartkę. – Nic tu nie ma – zdenerwował się.
– Dostawca jest sprawdzony. Dam ci namiary, jeżeli obie wejdziemy do biznesu – postawiła warunek Emma.
Louis prychnął śmiechem. Dwóch jego towarzyszy zareagowało tak samo. Powoli zaczynało mnie wkurzać jak traktował Emmę. Zachowywał się jak dupek.
– Ona? – wskazał na mnie. – Nie nadajecie się obie, więc w ramach rekompensaty daj mi namiary i zapomnimy o całej sprawie.
„Uh Uh Ah ah
Przesadziłeś.
– Słuchaj, Tomlinson – podeszłam do niego i stanęłam obok mojej przyjaciółki. – Masz gówniane podejście do interesów. Chciałyśmy po dobroci, ale skoro masz tyle dostawców, to nie jesteśmy ci potrzebne – złapałam Emmę za przedramię i pociągnęłam za sobą.
Byłam wściekła, że tak nas traktował. Miałyśmy szczere intencje. Niech teraz radzi sobie sam.
– Dobra, powiedzmy, że... – zatrzymał nas Louis. – Przyjmę was na okres próbny.
Znowu się odwróciłyśmy i podeszłyśmy do tego całego gangu. Wręczyłam Louisowi prawdziwą karteczkę z namiarem na dostawcę.
– Panie i panowie, powitajcie na pokładzie Emmę i... – urwał, bo przecież się nie przedstawiłam.
– Rosemarie – dokończyłam.
Chłopaki zaczęli bić brawo. Louis kręcił głową z politowaniem. Był to burzliwy początek pięknej przyjaźni.