Louis:
Kiedy tylko lekarz wyszedł z sali wiedziałem, że muszę jej
powiedzieć co się stało. Na pewno to łatwe dla niej nie będzie tak jak dla mnie
nie było i nadal nie dociera to co się stało ale wiem, że muszę jej to
powiedzieć .-Kochanie muszę ci coś ważnego powiedzieć.
-To coś z Mark'iem i dziećmi? -zapytała
-Spokojnie z nimi wszystko dobrze tak jak z całą resztą naszej paczki.-
wytłumaczyłem- Chodzi o nasze dziecko.- powiedziałem a ona spojrzała na swój
brzuch i pogładziła go dłonią. Poczułem ukłucie w sercu i wiedziałem, że to ją
zaboli i to pewnie bardziej niż mnie ale muszę jej to powiedzieć, musi
wiedzieć.
-Co się dzieje, strasznie pobladłeś.
-Pamiętasz co się wydarzyło wtedy i dlaczego tutaj jesteś?- zapytałem
-Była strzelanina, a ja chciałam gdzieś pobiec i tata miał mnie osłaniać. Potem
poczułam ból brzucha i upadłam. Później pojawiłeś się ty i więcej nie pamiętam.
Tylko mi nie mów, że...- pokiwałem tylko głową ponieważ nie byłem w stanie nic
powiedzieć.Rose zaczęła płakać i skuliła się. Nie wiedziałem co mam robić i
jak się zachować.
-Powiedz, że to nie prawda. Proszę.- wyłkała a ja już sam nie mogłem powstrzymać łez. Przytuliłem ją do
siebie i tak trwaliśmy w uścisku do póki nie przyjechał Mark.
-Rose słońce tak się o ciebie martwiliśmy.- powiedział po pewnym czasie.-
Rozmawiałem już z lekarzem i jak tylko zrobią ci wyniki i będą one dobre to
wypiszą cię. Wszystko już jest ustalone i przygotowane na twój powrót.-dodał
Któryś z naszych zadzwonił do Marka i musiał się zbierać i sprawdzić wszystko a
przy okazji powiadomić pozostałych co z Ro
.-Kochanie mam dla ciebie
kilka wiadomości.- powiedziałem a na jej twarzy zobaczyłem strach i smutek
zarazem- Po twoim wyjściu ze szpitala razem z Elizabeth i Josh'em zamieszkacie
u mnie dla bezpieczeństwa. To jest zarządzenie mojej mamy i dobrze wierz, że
nie wygrasz z nią.- Ro bardzo lubi moją mamę tak samo jak ona ją ale co do
kilku rzeczy nie zgadzają się i to raczej się nie zmieni.
-A co z Mark’iem nie będę zwalała się wam na głowę a po za tym was i tak jest
dużo już i tak. Louis przepraszam ale nie zgadzam się i z całym szacunkiem dla
twojej mamy ale musze odmówić. Damo sobie radę i potrafię zadbać o siebie i
moje rodzeństwo
-Nie możesz mieszkać u siebie ponieważ Alice wie, że nie żyjesz więc to będzie podejrzane
jeśli nagle zobaczy cię w domu, fakt wyprowadziła się ale czasami przychodzi do
dzieci.- pokiwała tylko głową i odwróciła głowę w stronę okna
-Powiedz mi co się stało z dzieckiem?- powiedział tak cicho, że ledwo mogłem
zrozumieć
-Uratowało cię…
-Nie oto mi chodzi. Co zrobiliście z ciałem?- zapytała a głos jej się załamał
-Tydzień temu pochowaliśmy go. Tak jak chcieliśmy, był to chłopczyk…- znowu nie
pozwoliła mi dokończyć
-Jakie imię?
-Liam Mark Tomlinson. Tak jak chciałaś.-powiedziałem i spojrzałem na nią a w
oczach miała łzy
-Jak wyjdę chce pojechać do niego i nie możesz mi na to zabronić.- wyznała
łamliwym głosem, pokiwałem tylko głową i przytuliłem ja całując w czoło.
Tyle wycierpiała a życie dalej jej nie oszczędza. Jak już jest lepiej co coś
zawsze się pierdzieli. Gdybym wtedy nie dał im szansy nie miałbym takiego
skarbu. Dziękuję mojemu losowi za to co dostałem od niego kilka lat temu.
Dopiero teraz zrozumiałem słowa mamy kiedy mówiła abym dbał o skarb jaki mam,
wiele razy raniłem ją a ona i tak była przy mnie. Nie raz szła do mojej mamy
aby się wypłakać i wygadać. Rose jest dla niej jak córka, cieszę się, że cała
rodzina ja zaakceptowała. Najbardziej bałem się reakcji moich sióstr niż
rodzicielki, wiem to dziwne ale taka jest prawda. Tym razem zadbam o nią
najlepiej jak mogę w końcu to moja przyszła żona i matka moich dzieci.
***2 tygodnie później, 25.09.2014r., czwartek***
Dzisiaj w końcu mogę odebrać Rose ze szpitale. W domu już nie mogą się
doczekać. El z Jo już dawno są u nas ponieważ akcja z Markiem odbędzie się
szybciej i dla ich dobra zabrałem ich do siebie. Moja mama już nie może się
doczekać i postanowiła nie mieszać się w pewne sprawy które są drażliwe dla
mojej dziewczyny. Na reszcie będę miał wszystkie bliskie mi osoby obok siebie.
Tak jak obiecałem wcześniej zabierał Ro na grób naszego dziecka. Boje się
trochę tego ale w końcu obiecałem a ja dotrzymuje danego słowa. Alice zrobiła
małą awanturę kiedy dowiedziała się, że dzieci nie ma już w domu ale Mark’a
jakoś to nie ruszyło. Niall z Emmą
powoli naprawiają swoje kontakty, Zayn postanowił, że i Kat się do niego
wprowadzi i o dziwo jej rodzice nie mieli nić przeciwko. Malik zrobił na nich dobre wrażenie kiedy został zaproszona
na kolacje którą zorganizowali rodzica Kate. Rodzice Mulata również
zaakceptowali jego wybrankę a Trishia jest wręcz zachwycona nią.
-Gotowa już?- zapytałem kiedy wszedłem do Sali w której była Rose
-Już tak- zawahała się- a przynajmniej tak sądzę.- wyznała
-Wszystko będzie dobrze skarbie, razem damy rade, nie takie trudności
pokonywaliśmy.- odparłem i przytuliłem ja mocno do siebie. Zdawałem sobie z
tego sprawę, że teraz nic już nie będzie takie samo ale miałem nadzieje i
wiarę, że damy radę.- No to idziemy.-dodałem i wziąłem walizkę wychodząc z
sali.
***30 minut później***
Kiedy tylko dojechaliśmy na cmentarz i zbliżaliśmy się do wyznaczonego miejsca
Ro bardziej ścisnęła mnie za rękę. Sam też kiedy tutaj przychodziłem czułem się
dość dziwnie, czułem ukłucie w sercu kiedy patrzyłem na ten mały pomnik i wiedziałem,
że z mojej winy tutaj jest mój mały synek którego nie zdarzyłem nawet zobaczyć
a co dopiero nauczyć grać w nogę, jeździć autem czy rowerem. Gdybym tylko
szybciej do niej podbiegł albo ja osłonił on by żył a Rose nie leżała by w
szpitalu tylko siedział by w domu i miała do mnie pretensje, że nie pozwałam
jej pracować a za 3 miesiące cieszyłbym się z tego, że zostałem tatą. Tylko, że
mój los jak zawsze pokrzyżował mi plany. Jestem sobą która jak coś planuje
to musi się to udać. Tym razem nie po
pełnie żadnego błędu, będę się o to starał ile wystarczy mi sił.
-To tutaj.-powiedziałem kiedy podeszliśmy do tego miejsca, spojrzałem na nią i
widziałem jak łzy płynęły strumieniem z jej oczy. To tak boli i jeszcze
świadomość, że mogłem do tego nie dopuścić jest okropna. Przytuliłem ją i
ucałowałem w czoło. Trochę się uspokoiła ale nadał płakała. Odsunęła się ode
mnie i ukucnęła przy grobie.
-Przepraszam cie synku, że nie dane ci było nas zobaczyć ale obiecuje, że się
jeszcze spotkamy.-powiedział przez łzy i wtuliłam się we mnie.- Jedzmy już do
domu.-dodała i kiedy odchodziliśmy spojrzała się jeszcze raz na pomnik i ruszyła
za mną.
***20 minut później***
Rosemarie:
Przez całą drogę nie rozmawialiśmy z Lou, nie potrzebowaliśmy tego bardzo
dobrze wiedzieliśmy, że taka cisza jest najlepszym lekiem na wszystko. Żałuje,
że wtedy pojechałam z nimi po odbiór tej cholernej broni i nie posłuchałam się
Louis’a ani taty. Alice pewnie się ucieszyła w duchu kiedy dowiedziała się o
mojej śmierci. Jedyne co mnie zastanawia to jak zorganizowali mój pogrzeb i kto
niby jest złożony w tym grobie skoro ja
siedzę tutaj i mam się całkiem dobrze. Wiem, że maja swoje sposoby na to ale i
tak muszę się dowiedzieć tego.
-Jesteśmy już na miejscu.- powiedział Lou kiedy wjechaliśmy na podjazd.
Wysiadłam z auta zabierając torebkę a on w tym czasie wyjął walizkę z bagażnika.
Podchodząc do drzwi bałam się tego jak teraz to będzie wyglądać i czy jego mama
na pewno chce abym tutaj mieszkała.
-Już jesteśmy!- krzyknął kiedy weszliśmy do domu. Zaraz pojawiło się najmłodsze
rodzeństwo Louis’a i pani Johannah.
-Na reszcie dzieci ile można na was czekać, obiad zaraz wystygnie.-powiedział i
przywitała się z nami.- Dobrze cię widzieć moje dziecko.-wyszeptała mi do ucha
kiedy witała się ze mną
-Zajechaliśmy jeszcze w jedno miejsce na prośbę Rose, wybacz ale nie mogłem
postąpić inaczej.-odparł i udaliśmy się wszyscy do jadalnie gdzie czekała na
nas reszta jego rodziny. Czuje się tutaj trochę nie swoje po mimo tego, że
wiele razy tutaj bywałam i spędzałam z wszystkimi tymi osobami dużo czasu.
Zauważyłam również moje kochane rodzeństwo które jak tylko mnie zobaczyło od
razu podbiegło.
-Ro, tęskniliśmy za tobą, jak się czujesz?- powiedział Josh który jako pierwszy
do mnie podszedł a zaraz za nim El
-Już lepiej, też za wami tęskniłam. Chodźcie jeść, porozmawiamy
później.-odpowiedziałam
Po obiedzie i wyczerpującej zabawie chciałam trochę odpocząć, nadal nie za
bardzo wróciłam do swojej dawnej formy ale to się zmieni już nie długo jak
tylko dołączę do reszty paczki i swoich obowiązków.
-Mogę wejść, nie przeszkadzam?- zapytała mama bruneta
-Nie przeszkadza pani, proszę.-odpowiedziałam i usiadam wygodniej na łóżku
-Tyle razy mówiłam ci abyś nie mówiła do mnie na per pani tylko mamo albo Jey.-
powiedziała i usiadła na brzegu łóżka- Jak się czujesz w ogóle, podobnie nie
chciałaś zamieszkać tutaj?
-Już lepiej choć nadal nie tak samo jak wcześniej, nie chciałam zwalać się wam
na głowę razem z moim rodzeństwem, i tak już dużo osób tutaj jest, dałabym
sobie…
-Wiem, że poradziłabyś sobie ale po tym co przeszłaś nawet nie ma mowy abyś
mieszkała sama z tymi urwisami, dom jest na tyle duży, że pomieści nas
wszystkich nawet jeszcze kilka osób. Elizabeth i Josh to urocze i bardzo
pomocne dzieci. Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego poświęcasz im tyle czasu
kiedy porozmawiałam z twoją siostrą a ta mi opowiedziała co się działo w domu i
jaka tak naprawdę jest ich mama, choć nie sądzę aby zasługiwała na to miano. To
ty jesteś ich matką bo to dzięki tobie i Mark’owi mają tyle miłości.- wyznała
a ja poczułam małe ukłucie w sercu, nigdy nie powiedziała mi tego, zawsze co do
wychowywania dzieci miałyśmy dość różne zdania i zawsze się kłóciłyśmy na ten
temat.
-Dziękuję tobie za wszystko co dla nich zrobiłaś przez ten czas który tu są i
dla mnie. Jesteś aniołem nie kobietą… mamo.-wyznałam i wtuliłam się w nią przy
okazji uroniłam kilka łez.
-Nie masz za co mi dziękować, to raczej ja powinnam za to co robisz dla mojego
syna.-dała i też się popłakał- Twoja mama byłaby z ciebie dumna.