sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział 16 " Szanujmy to co mamy bo możemy to stracić"

Narracja trzecioosobowa
Gdyby ktoś z zewnątrz na to popatrzył to uznałby to za wielki chaos ale tak na prawdę każdy znał swoje zadanie i wykonywał je jak najlepiej. To dzisiaj był ten dzień, dzisiaj dla kilku osób wszystko miało się zakończ a dla innych dopiero zacząć. Wszystko już dopięte na ostatni guzik. Jeden z najważniejszych ludzi w mieście jak nie w kraju miał zginąć to właśnie on poświęci swoje życie aby ratować najbliższych. Największy z bossów narkotykowych w całej Anglii.

Właśnie wracał z biura do rodziny aby spędzić w ich gronie miło resztę dnia. Nagle znad przeciwka wyjechał czarny Suv z którego zaczęto do niego strzelać. Został postrzelony i w skutek tego utracił panowanie nad autem, które wpadło do rzeki. Auto z którego strzelali odjechało w przeciwną stronę zostawiając wrak auta.

***3 godziny później; 25.10.2014r.***

-Godzinę temu w rzece zostało
znalezione ciało Marka Williams’a. Największego w kraju producenta aut terenowych. Nie znane są przyczyny wypadku oraz śmierci ale będziemy państwa informować na bieżąco.- powiedziała prezenterka. Rose która właśnie wychodziła z kuchni i usłyszała te wiadomości upuściła talerze i zemdlała na szczęście Louis był obok i w porę ją złapał.
-Josh przynieś szybko wodę.- krzyknął do chłopca, który był tak sparaliżowany, że nie wiedział co na robić.- Rose proszę cie ocknij się, słońce mówię do ciebie.- w tym samym momencie Jo przyniósł wodę.
-Co się stało Lou?- zapytała Rose
-Zemdlałaś kiedy usłyszałaś wiadomości…
-To nie może być prawda, proszę powiedz mi, że to tylko sen z którego zaraz się obudzę!!!- krzyczała a łzy leciały jej strumieniami
-Louis to znaczy, że nasz tata nie żyje?- zapytał Josh który nadal stał koło nich
-Idź po ciocią dobrze.-odezwał się Tommo a chłopiec posłusznie wykonał polecenie, brunet podniósł Ro i przeniósł na sofę gdy do salonu weszła jego mama
-Co się stało, po co mnie wołałeś?- zapytała gdy weszła do salonu
-Mark miał wypadek i nie żyje, będzie trzeba powiedzieć o tym dzieciom a Rose nie jest w stanie. Podejrzewam, że ktoś go zamordował.- wyznał i spojrzał na załamana dziewczynę- Kochanie będzie dobrze zajmę się wami wszystkimi tak jak zrobiłby to Mark. Nie pozwolę was skrzywdzić i znajdę tych co to zrobili. Mamo zostaniesz z nią a ja pójdę do dzieci i z nimi porozmawiam, dobrze?- powiedział i podniósł się z sofy
-Idź, ja z nią zostanę.- odpowiedziała Jey

Joshz El siedzieli razem w pokoju i czekali na jakikolwiek znak od któregoś z dorosłych. Po między nimi panowała cisza, bali się odezwać ale wiedzieli, że coś złego się stało. Kiedy przytulali się do pokoju spokojnie wszedł Louis i usiadł na łóżku, dzieci od razy spojrzały na niego.
-Podejdźcie tutaj do mnie.- jak poprosił tak zrobiły, wziął Elizabeth na kolana z Josh usiadł obok nie na łóżku.- Muszę wam powiedzieć coś ważnego.-wyznał
-Coś stało się tacie prawda?- zapytał chłopiec
-Wasz tata miał wypadek…
-Ale wyjdzie z tego i wróci do nas tak jak Rose?- przerwała mi El
-Niestety nie słońce. Przykro mi wam o tym mówić ale niestety muszę wam to powiedzieć. Wasz tata nie przeżył tego wypadku ale na pewno patrzy teraz na was z góry i na pewno jest z was dumny. Teraz jest w lepszym miejscu.
-Nasz tata jest tam gdzie tata Rose, prawda?- zapytała dziewczynka
-Na pewno. Chodżcie do cioci i Ro.- odpowiedził i razem wyszli z pokoju.

*** tydzień później, 1.11.2014r.***

Wszyscy ubrani na czarno w kaplicy podczas mszy pogrzebowej. W pierwszej ławce siedzi Louis z Rose i dziećmi o raz rodzice Marka i dziadkowie dziewczyny. Nie pojawiła się matka dzieci po mimo powiadomienia jakie wysłano do niej.  Policja potwierdziła przypuszczenia Louis’a i prowadzi dochodzenie poszukując sprawców. Najbliżsi wspierają dzieci mężczyzny i pomagając im pozbierać się po tak dużej stracie. Najmłodsze dzieci są pod opieką psychologa aby mogły pogodzić się i zrozumieć to co się wydarzyło w ich życiu kilka dni temu. Rose po mimo kategorycznych zakazów Lou wróciła na teren.

                                                                   ~***~

Wybaczcie mi nieobecność i długość rozdziału ale szkoła całkowicie mnie pochłonęła i nie mam za bardzo czasu na pisanie nad czym bardzo ubolewam. Mam nadzieje, że rodził się podobał i do zobaczenie w następnym

piątek, 16 września 2016

Rozdział 15 "Nagły atak"

Kiedy Rose spędzała kolejne dni w domu rodziny Tomlinson’ów a Louis z reszta grupy dopracowywał plan upozorowania wypadu Mark’a. Całkowicie nieświadoma, otoczona miłością bliskich nie zdawała sobie sprawy, że za parę dni straci jedną z najważniejszy osób w jej życiu. Jey już traktuje ją ja swoją córkę natomiast El i Jo zadomowili się i nowym miejscu. Alice i jej ”pieski” obmyślają kolejny plan zemsty aby pozbyć się The Kings i przejąć władze w Doncaster.

-Louis kiedy będę martwy zaopiekuj się Rose i dziećmi. Nie chce aby cierpieli przez moją Alice. Przekaż im, że bardzo ich kocham i wytłumacz im całą tą sprawę i jak tylko sprawa trochę ucichnie a oni zostaną skazani to skontaktuje się z wami i podam namiary do miejsca gdzie jestem, a wtedy przyjedziecie do mnie.-wyznał Mark i udali się do Sali konferencyjnej gdzie omawiali plany związane z najbliższymi wydarzeniami.

***

-Mam nadziej, że każdy już wie dokładnie jak to będzie przebiegać. Nie możemy popełnić żadnego błędu, pamiętajcie.-powiedział Lou-Jak nie ma pytań to możecie wracać do swoich zadań i do zobaczenia jutro.-dodał i wyszedł z Sali w stronę swojego gabinetu
-Louis, zaczekaj.-zawołała Kat i dogoniła go w holu-Jak Rose się trzyma?- zapytała
-Już lepiej wraca do formy a po za tym co ja ci będę mówił. Przyjdź dzisiaj do nas to sama z nią pogadasz na pewno się ucieszy a jak jeszcze weźmiesz Emme to już na pewno się ucieszy z waszej wizyty. Przyda jej się trochę odskoczni od tego wszystkiego.-odpowiedział
-Sama nie wiem dlaczego wcześniej nie wpadłam na ten pomysł. To nic jej nie mów i zrobimy jej niespodziankę.- Lou pokiwał tylko głową- Do później.

***

Perspektywa Louis’a:

Sam już nie wiem co mam robić, staram się to jakoś ogarnąć ale to za wiele jak dla mnie. Wracam późnym wieczorem i wychodzę wcześnie rano. Nie mam nawet kiedy spędzić trochę czasu z Rose. Mama zawsze czeka na mnie i opowiada co się działo danego dnia i co z moja ukochana a mnie aż serce boli, że nie jestem przy niej w tym trudnym czasie dla nas wszystkich. Siedzę w firmie albo w siedzibie i nie cały czas jest coś do roboty. Mark przepisał już całą firmę na mnie i chłopaków aby nie było później problemów po jego odejściu.
-Louis co z ta wysyłką do Londynu?- powiedział  Zayn po wtargnięciu do biura
-Wszystko powinno być gotowe a kontenery gotowe do wysyłki. Wczoraj upewniałem się czy gotowe i powiedzieli, że na dzisiaj już będzie.
-No to gówno bo nic nie ma kurwa. Dzwoniłem do nich i nie maja nic o takiej wysyłce w swojej bazie, byli wręcz zdziwieni moim telefonem.
-Tylko, że tego towaru już nie ma w magazynie bo wysłałem do zapakowania i powinien być na miejscu. To było ponad 100 kilo dragów. Nie mogły się rozpłynąć w powietrzu.-powiedziałem już całkowicie wściekły. Jeszcze tego nam brakowało aby ktoś przepuścił nie małą ilość tego złota. Rozpierdole tego kto to zrobił i nie będę ulgowo tego traktował.
-Eric kuźwa gdzie się chowasz i tak cię znajdę.- zaczęło się drzeć na cały budynek
-Co jest, nigdzie się nie chowam.- powiedział wychodząc z jednego z pomieszczeń magazynowych
-Co zrobiliście z towarem do wysyłki, gdzie on jest?
-Zawieźliśmy tak gdzie kazałeś. Na miejscu czekał na nas jakiś młody chłopak co mnie zdziwiło ale powiedział, że szef kazał mu odebrać bo nie mógł osobiście i żebyśmy się nie martwili o paczkę.-wyznał
-Co ja wam kurwa mówiłem o nieznajomych typach. Jesteście małymi dziećmi żeby was pilnować na każdym kroku. Myślałem, że to oczywiste aby nie przekazywać paczkami nikomu kto nie jest Benem. Tylko on odbiera nasze paczki a gdyby nie mógł to by dał cynk czy coś.
-Louis ja to załatwię a ty się uspokój bo nic dobrego z tego zaraz nie wyjdzie.-powiedział Zayn i poklepał mnie po ramieniu.-Wracaj do siebie a ja to ogarnę. Tak trudno zapamięta zasady które rządzą się tym biznesem. Wyciągnąłem telefon i aby zadzwonić do Bena i wyjaśnić to wszystko.
-Watson.
-Tutaj Tomlinson.
-O witaj, co tym razem?
-Odebrałeś wczoraj naszą paczkę?
-Dostałem wczoraj z rana telefon od kogoś z was, że jednak nie będzie jej więc nie miałem co odbierać. Dlaczego pytasz?- zapytał a ja sam nie wiedziałem co jest
-Nikt od nas nie dzwonił aby odwołać paczkę a po za tym wiesz, że tylko Zayn, Liam, Niall lub ja odwołujemy takie rzeczy więc nic takiego nie miało miejsca. Chłopcy wczoraj zawieźli towar i odebrał go jakiś chłopak który powołał się na ciebie i powiedział, że ty nie mogłeś odebrać bo byłeś zajęty i jego wysłałeś aby odebrał.- powiedziałem i czekałem na jego reakcje
-To jest nie możliwe bo waszym towarem zajmuje się tylko ja i nikogo bym nie wysłał po to, znasz mnie i wierz jak pracuje. Wasze zlecenia realizuje osobiście i nikim się nie wyręczam. Stary nie wiem co jest na rzeczy ale sprawdzę swoich pracowników i dam ci znać jak coś będę wiedział.- odpowiedział a w jego głosie słyszałem złość i przerażenie
-Będę czekać. Możesz przyjechać do nas towar na przesyłkę?- zapytałem
-Daj mi 20 minut i będę.-odpowiedział i rozłączył się
-Zayn przyszykuj towar za 20 minut będzie tutaj Ben.- krzyknąłem i wróciłem do swoich zadań

Perspektywa Zayn’a:

Sprawdzałem akurat auta na wyścig i zadzwonili do mnie z Londynu, że nie dostali paczki. Zdziwiłem się bo z tego co pamiętam to Lou wysyłał ją i powinna już dawno być na miejscu. Dobrze wiem, że on dotrzymuje terminów i nigdy nie było tak aby się spóżnił z jaką kolwiek dostawą. Nie ukrywam, że był wściekły jak się o tym dowiedział ale się mu nie dziwie. Kazałem mu się uspokoić a sam postanowiłem wyjaśnić to wszystko.
-Zayn ja naprawdę nie wiem co się z tym towarem stało, zawieżliśmy tam gdzie zawsze._zaczeł się tłumaczyć Eric jak tylko weszlismy do mojego gabinetu
-Spokojnie zaraz wszystko się wyjaśni.-uspokoiłem go i kontynułowałem-Co się stało po przyjeżdzie na miejsce?-zapytałem
-Daliśmy jak zawsze znać,że już jesteśmy a z budynku wyszedł jakiś młody chłopak fakt byliśmy zdziwieni ale wytłumaczym wszystko i powiedził, że nie mamy czym się martwić. Nie zbyt ufnie dalismy mu towar. Poczekaliśmy aż wejdzie spowrotem do budynku i odjechaliśmy.
-Pamiętasz jak wyglądał ten chłopak?-miałem już pewne podejrzenia ale musiałem się upewnić
-Obcięty na łyso a na lewym przedramieniu miał tatuaż z kobietą pod parasolem. Tylko tyle byłem w stanie zobaczyć bo nie było tam bardzo oświetlone.
-To mi zdecydowanie wystarczy. Kurwa jeszcze ich tu brakowało.- no to teraz przesadzili, tego już za wiele.

-Louis…-wpadłem do jego gabinetu kiedy kończył rozmowe przez telefon.
-Towar już gotowy do odbioru?-zapytał
-Tak już się tym zajęli. Wiem kto zapierdolił na przesyłkę.
-Niech zgadne The Dangerous?-dokończył za mnie zdanie a jego głos był pełen jadu

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 14 "Powrót do bliskich"


Louis:

Kiedy tylko lekarz wyszedł z sali wiedziałem, że muszę jej powiedzieć co się stało. Na pewno to łatwe dla niej nie będzie tak jak dla mnie nie było i nadal nie dociera to co się stało ale wiem, że muszę jej to powiedzieć .-Kochanie muszę ci coś ważnego powiedzieć. -To coś z Mark'iem i dziećmi? -zapytała -Spokojnie z nimi wszystko dobrze tak jak z całą resztą naszej paczki.- wytłumaczyłem- Chodzi o nasze dziecko.- powiedziałem a ona spojrzała na swój brzuch i pogładziła go dłonią. Poczułem ukłucie w sercu i wiedziałem, że to ją zaboli i to pewnie bardziej niż mnie ale muszę jej to powiedzieć, musi wiedzieć. -Co się dzieje, strasznie pobladłeś. -Pamiętasz co się wydarzyło wtedy i dlaczego tutaj jesteś?- zapytałem -Była strzelanina, a ja chciałam gdzieś pobiec i tata miał mnie osłaniać. Potem poczułam ból brzucha i upadłam. Później pojawiłeś się ty i więcej nie pamiętam. Tylko mi nie mów, że...- pokiwałem tylko głową ponieważ nie byłem w stanie nic powiedzieć.Rose zaczęła płakać i skuliła się. Nie wiedziałem co mam robić i jak się zachować. -Powiedz, że to nie prawda. Proszę.- wyłkała a ja już sam  nie mogłem powstrzymać łez. Przytuliłem ją do siebie i tak trwaliśmy w uścisku do póki nie przyjechał Mark. -Rose słońce tak się o ciebie martwiliśmy.- powiedział po pewnym czasie.- Rozmawiałem już z lekarzem i jak tylko zrobią ci wyniki i będą one dobre to wypiszą cię. Wszystko już jest ustalone i przygotowane na twój powrót.-dodał Któryś z naszych zadzwonił do Marka i musiał się zbierać i sprawdzić wszystko a przy okazji powiadomić pozostałych co z Ro
.-Kochanie mam dla ciebie kilka wiadomości.- powiedziałem a na jej twarzy zobaczyłem strach i smutek zarazem- Po twoim wyjściu ze szpitala razem z Elizabeth i Josh'em zamieszkacie u mnie dla bezpieczeństwa. To jest zarządzenie mojej mamy i dobrze wierz, że nie wygrasz z nią.- Ro bardzo lubi moją mamę tak samo jak ona ją ale co do kilku rzeczy nie zgadzają się i to raczej się nie zmieni. -A co z Mark’iem nie będę zwalała się wam na głowę a po za tym was i tak jest dużo już i tak. Louis przepraszam ale nie zgadzam się i z całym szacunkiem dla twojej mamy ale musze odmówić. Damo sobie radę i potrafię zadbać o siebie i moje rodzeństwo -Nie możesz mieszkać u siebie ponieważ Alice wie, że nie żyjesz więc to będzie podejrzane jeśli nagle zobaczy cię w domu, fakt wyprowadziła się ale czasami przychodzi do dzieci.- pokiwała tylko głową i odwróciła głowę w stronę okna -Powiedz mi co się stało z dzieckiem?- powiedział tak cicho, że ledwo mogłem zrozumieć -Uratowało cię… -Nie oto mi chodzi. Co zrobiliście z ciałem?- zapytała a głos jej się załamał -Tydzień temu pochowaliśmy go. Tak jak chcieliśmy, był to chłopczyk…- znowu nie pozwoliła mi dokończyć -Jakie imię? -Liam Mark Tomlinson. Tak jak chciałaś.-powiedziałem i spojrzałem na nią a w oczach miała łzy -Jak wyjdę chce pojechać do niego i nie możesz mi na to zabronić.- wyznała łamliwym głosem, pokiwałem tylko głową i przytuliłem ja całując w czoło.
Tyle wycierpiała a życie dalej jej nie oszczędza. Jak już jest lepiej co coś zawsze się pierdzieli. Gdybym wtedy nie dał im szansy nie miałbym takiego skarbu. Dziękuję mojemu losowi za to co dostałem od niego kilka lat temu. Dopiero teraz zrozumiałem słowa mamy kiedy mówiła abym dbał o skarb jaki mam, wiele razy raniłem ją a ona i tak była przy mnie. Nie raz szła do mojej mamy aby się wypłakać i wygadać. Rose jest dla niej jak córka, cieszę się, że cała rodzina ja zaakceptowała. Najbardziej bałem się reakcji moich sióstr niż rodzicielki, wiem to dziwne ale taka jest prawda. Tym razem zadbam o nią najlepiej jak mogę w końcu to moja przyszła żona i matka moich dzieci.
***2 tygodnie później, 25.09.2014r., czwartek***

 Dzisiaj w końcu mogę odebrać Rose ze szpitale. W domu już nie mogą się doczekać. El z Jo już dawno są u nas ponieważ akcja z Markiem odbędzie się szybciej i dla ich dobra zabrałem ich do siebie. Moja mama już nie może się doczekać i postanowiła nie mieszać się w pewne sprawy które są drażliwe dla mojej dziewczyny. Na reszcie będę miał wszystkie bliskie mi osoby obok siebie. Tak jak obiecałem wcześniej zabierał Ro na grób naszego dziecka. Boje się trochę tego ale w końcu obiecałem a ja dotrzymuje danego słowa. Alice zrobiła małą awanturę kiedy dowiedziała się, że dzieci nie ma już w domu ale Mark’a jakoś to nie ruszyło. Niall z Emmą  powoli naprawiają swoje kontakty, Zayn postanowił, że i Kat się do niego wprowadzi i o dziwo jej rodzice nie mieli nić przeciwko. Malik zrobił na  nich dobre wrażenie kiedy został zaproszona na kolacje którą zorganizowali rodzica Kate. Rodzice Mulata również zaakceptowali jego wybrankę a Trishia jest wręcz zachwycona nią.
-Gotowa już?- zapytałem kiedy wszedłem do Sali w której była Rose -Już tak- zawahała się- a przynajmniej tak sądzę.- wyznała -Wszystko będzie dobrze skarbie, razem damy rade, nie takie trudności pokonywaliśmy.- odparłem i przytuliłem ja mocno do siebie. Zdawałem sobie z tego sprawę, że teraz nic już nie będzie takie samo ale miałem nadzieje i wiarę, że damy radę.- No to idziemy.-dodałem i wziąłem walizkę wychodząc z sali.
 ***30 minut później***

 Kiedy tylko dojechaliśmy na cmentarz i zbliżaliśmy się do wyznaczonego miejsca Ro bardziej ścisnęła mnie za rękę. Sam też kiedy tutaj przychodziłem czułem się dość dziwnie, czułem ukłucie w sercu kiedy patrzyłem na ten mały pomnik i wiedziałem, że z mojej winy tutaj jest mój mały synek którego nie zdarzyłem nawet zobaczyć a co dopiero nauczyć grać w nogę, jeździć autem czy rowerem. Gdybym tylko szybciej do niej podbiegł albo ja osłonił on by żył a Rose nie leżała by w szpitalu tylko siedział by w domu i miała do mnie pretensje, że nie pozwałam jej pracować a za 3 miesiące cieszyłbym się z tego, że zostałem tatą. Tylko, że mój los jak zawsze pokrzyżował mi plany. Jestem sobą która jak coś planuje to  musi się to udać. Tym razem nie po pełnie żadnego błędu, będę się o to starał ile wystarczy mi sił.
-To tutaj.-powiedziałem kiedy podeszliśmy do tego miejsca, spojrzałem na nią i widziałem jak łzy płynęły strumieniem z jej oczy. To tak boli i jeszcze świadomość, że mogłem do tego nie dopuścić jest okropna. Przytuliłem ją i ucałowałem w czoło. Trochę się uspokoiła ale nadał płakała. Odsunęła się ode mnie i ukucnęła przy grobie. -Przepraszam cie synku, że nie dane ci było nas zobaczyć ale obiecuje, że się jeszcze spotkamy.-powiedział przez łzy i wtuliłam się we mnie.- Jedzmy już do domu.-dodała i kiedy odchodziliśmy spojrzała się jeszcze raz na pomnik i ruszyła za mną.
 ***20 minut później***

 Rosemarie:

 Przez całą drogę nie rozmawialiśmy z Lou, nie potrzebowaliśmy tego bardzo dobrze wiedzieliśmy, że taka cisza jest najlepszym lekiem na wszystko. Żałuje, że wtedy pojechałam z nimi po odbiór tej cholernej broni i nie posłuchałam się Louis’a ani taty. Alice pewnie się ucieszyła w duchu kiedy dowiedziała się o mojej śmierci. Jedyne co mnie zastanawia to jak zorganizowali mój pogrzeb i kto niby jest złożony  w tym grobie skoro ja siedzę tutaj i mam się całkiem dobrze. Wiem, że maja swoje sposoby na to ale i tak muszę się dowiedzieć tego.
-Jesteśmy już na miejscu.- powiedział Lou kiedy wjechaliśmy na podjazd. Wysiadłam z auta zabierając torebkę a on w tym czasie wyjął walizkę z bagażnika. Podchodząc do drzwi bałam się tego jak teraz to będzie wyglądać i czy jego mama na pewno chce abym tutaj mieszkała.
-Już jesteśmy!- krzyknął kiedy weszliśmy do domu. Zaraz pojawiło się najmłodsze rodzeństwo Louis’a i pani Johannah. -Na reszcie dzieci ile można na was czekać, obiad zaraz wystygnie.-powiedział i przywitała się z nami.- Dobrze cię widzieć moje dziecko.-wyszeptała mi do ucha kiedy witała się ze mną -Zajechaliśmy jeszcze w jedno miejsce na prośbę Rose, wybacz ale nie mogłem postąpić inaczej.-odparł i udaliśmy się wszyscy do jadalnie gdzie czekała na nas reszta jego rodziny. Czuje się tutaj trochę nie swoje po mimo tego, że wiele razy tutaj bywałam i spędzałam z wszystkimi tymi osobami dużo czasu. Zauważyłam również moje kochane rodzeństwo które jak tylko mnie zobaczyło od razu podbiegło. -Ro, tęskniliśmy za tobą, jak się czujesz?- powiedział Josh który jako pierwszy do mnie podszedł a zaraz za nim El -Już lepiej, też za wami tęskniłam. Chodźcie jeść, porozmawiamy później.-odpowiedziałam Po obiedzie i wyczerpującej zabawie chciałam trochę odpocząć, nadal nie za bardzo wróciłam do swojej dawnej formy ale to się zmieni już nie długo jak tylko dołączę do reszty paczki i swoich obowiązków. -Mogę wejść, nie przeszkadzam?- zapytała mama bruneta -Nie przeszkadza pani, proszę.-odpowiedziałam i usiadam wygodniej na łóżku -Tyle razy mówiłam ci abyś nie mówiła do mnie na per pani tylko mamo albo Jey.- powiedziała i usiadła na brzegu łóżka- Jak się czujesz w ogóle, podobnie nie chciałaś zamieszkać tutaj? -Już lepiej choć nadal nie tak samo jak wcześniej, nie chciałam zwalać się wam na głowę razem z moim rodzeństwem, i tak już dużo osób tutaj jest, dałabym sobie… -Wiem, że poradziłabyś sobie ale po tym co przeszłaś nawet nie ma mowy abyś mieszkała sama z tymi urwisami, dom jest na tyle duży, że pomieści nas wszystkich nawet jeszcze kilka osób. Elizabeth i Josh to urocze i bardzo pomocne dzieci. Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego poświęcasz im tyle czasu kiedy porozmawiałam z twoją siostrą a ta mi opowiedziała co się działo w domu i jaka tak naprawdę jest ich mama, choć nie sądzę aby zasługiwała na to miano. To ty jesteś ich matką bo to dzięki tobie i Mark’owi mają tyle miłości.- wyznała a ja poczułam małe ukłucie w sercu, nigdy nie powiedziała mi tego, zawsze co do wychowywania dzieci miałyśmy dość różne zdania i zawsze się kłóciłyśmy na ten temat. -Dziękuję tobie za wszystko co dla nich zrobiłaś przez ten czas który tu są i dla mnie. Jesteś aniołem nie kobietą… mamo.-wyznałam i wtuliłam się w nią przy okazji uroniłam kilka łez. -Nie masz za co mi dziękować, to raczej ja powinnam za to co robisz dla mojego syna.-dała i też się popłakał- Twoja mama byłaby z ciebie dumna.


piątek, 5 lutego 2016

"Biały piasek"- one shot

Perspektywa  Rosemarie:

Perfekcjonistka.

Rozkruszoną jodynę wsypałam na szalkę petriego. To samo zrobiłam ze sproszkowanym cynkiem. Delikatnie wymieszałam te dwie rzeczy. Emma nalała do zlewki wodę. To był kluczowy gwóźdź programu. Zabawne, jak wiele rzeczy reaguje z wodą. Następnie kroplomierzem odmierzyłam jedną kroplą wody. Przed wypuszczeniem jej na zmieszane, rozkruszone substancje wstrzymałam oddech i dopiero wtedy ją puściłam. Na naszych oczach buchnął mały, fioletowy dym.
– Zajebisty kolor – stwierdziła Emma.
Znowu upuściłam kolejną kroplę wody i sytuacja się powtórzyła. Odreagowywałyśmy dzisiejszy stres związany z lekcjami. Na kółku chemicznym bawiłyśmy się zestawem młodego chemika. Pan Shawn dał nam wolną rękę. Powiedział tylko, żebyśmy były grzeczne i nie wysadziły szkoły.
– Jak myślisz, czy opłaca się iść studiować chemię tylko po to, żeby nauczyć się gotować czystą kokainę? – zapytałam z ciekawości moją przyjaciółkę.
Zaczęłyśmy ogarniać stół po naszych dzisiejszych eksperymentach. Zwykle to ona oglądała filmiki na youtube i potem mówiła co mogłybyśmy zrobić. Doświadczenia przeprowadzałam ja, ponieważ miałam do tego rękę, jakiś wrodzony talent, coś w tym stylu.
Emma zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
– Nie jesteś pierwszą osobą, która wpadła na ten genialny pomysł – wyjaśniła. – Co by ci to dało? Zaczęłabyś ją rozprowadzać?
– Czemu nie – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na nią poważnie. 
Przyjaciółka pokręciła głową i odstawiła przyrządy na odpowiednią półkę. Pan Shawn nigdy nas nie pilnował, tylko siedział w pokoju nauczycielskim i flirtował z fizyczką (potwierdzone). Razem z Emmą uważałyśmy, że stworzyliby w laboratorium świetny duet.
Szkoła o tej porze była pusta. Tylko my, jak ostatnie idiotki w niej siedziałyśmy. Musiałam znaleźć sobie jakieś ciekawe zajęcie, żeby bez podejrzeń jak najpóźniej wracać do domu. Emma mi towarzyszyła, bo… Tak. Zawsze była ze mną i mnie wspierała. Traktowałyśmy się jak siostry. Poza tym musiałyśmy znaleźć sposób, żeby przetrwać w Doncaster.
***
Kilka tygodni wcześniej.
Liceum było bardzo duże. Nic dziwnego, że ciężko było nam znaleźć jakąkolwiek salę. Emma się na mnie darła, że po prostu stoję jak kołek na korytarzu.
– Sala biologiczna jest naprzeciwko pracownii chemicznej – powiedziała.
– To niezwykle cenna informacja, skarbie – odparłam ironicznie.
Wiedziałam, że zawsze się stresowała w takich chwilach, ale to ja musiałam załatwiać tego typu sprawy. Emma rzuciła mi ciężkie spojrzenie i zaczęła szperać w telefonie. Niestety nic tam nie znalazła.
Po chwili zauważyłyśmy jak podchodzą do nas starsi chłopcy. Tylko tego nam jeszcze brakowało. W dodatku to nasz pierwszy dzień.
– Jak myślisz, idą nam teraz wpierdolić? – szepnęła przerażona przyjaciółka.
Jej myśl nie napawała większym optymizmem. W duchu modliłam się, żeby nie zrobili nam krzywdy. Nigdy nic nie wiadomo. W Doncaster czasem znajdowali się patologiczni ludzie.
– Cześć dziewczyny – odezwał się wysoki chłopak z kręconymi włosami. – Potrzebujecie pomocy?
Zatkało mnie. Tym bardziej Emmę, która była przygotowana na cios. Nie była w stanie nic powiedzieć. Znowu ja.
– Cześć... Nie możemy znaleźć sali biologicznej – miałam nadzieję, że mój głos brzmiał naturalnie.
– Zaprowadzimy was – zaproponował jego kolega, farbowany blondyn.
Jednak to nie ujmowało jego urodzie. Wszyscy z całej tej gromadki byli naprawdę przystojni. Emma wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Musiałam ją podtrzymać i pozorować rozmowę.
– Ogarnij się, idiotko – wrzasnęłam do niej szeptem.
O ile tak w ogóle można powiedzieć.
– To nie nasza liga, Rose. Oni są za bardzo... Znani – usłyszałam.
Rozejrzałam się po korytarzu, a wszystkie pary oczy były w nas wlepione. Czułam się dosyć niekomfortowo w tej sytuacji. Nie chciałam, żeby od razu wiązali nas z tą grupką.
– Hmmmm, jesteście z czwartej klasy? – odezwała się Emma i zadała to pytanie naszym nowym kolegom.
Nie wiem co sprawiło, że przy obcych wydobyła z siebie głos. Jednak, jej pytanie było trafne. Sama byłam ciekawa.
– Niall, Liam i ja tak. Harry jest w trzeciej – odpowiedział jej mulat z jakimś dziwnym akcentem, dosyć egzotycznym.
Harry Styles. Spojrzałam na niego i momentalnie się jeszcze bardziej przeraziłam. Wiele słyszałam o nim i Louisie Tomlinsonie, którego najwidoczniej tutaj nie było. Nie za bardzo mnie cieszyło to, że zadarłam z jego gangiem.
Albo jego gang zadarł ze mną.
– Gdybyście potrzebowały pomocy, to znajdziecie nas  bez problemu. Nie bójcie się podejść nie jesteśmy tacy jak się większości zdaje. Do zobaczenia na kolejnej przerwie – powiedział Harry.
Wreszcie dotarłyśmy pod salę, a chłopaki po prostu się ulotnili. Zawsze zaczyna się niewinnie. Z pewnością czegoś od nas chcieli. Wszyscy w szkole się na nas gapili, ponieważ oficjalnie nam zagrażali.
– Nie możemy się z nimi przyjaźnić – zauważyła Em.
Skinęłam głową. Całkowicie się z nią zgadzałam. Po tym wydarzeniu unikałyśmy chłopaków jak ognia (nie spotkałyśmy się z nimi na następnej przerwie) i nigdy nie poprosiłyśmy ich o żadną pomoc. Nigdy.
***
Na szkolnym parkingu stało kilka aut. Przy nich znajdowali się jacyś podejrzani kolesie. Niektórzy z nich byli już w ostatniej klasie. Palili papierosy i wyglądali nieziemsko…
Nawet nie sądziłam, że się tak rozmarzę. Bycie buntownikiem mam we krwi. Nie wiem czy Emma też, ale łatwo ją przekonać do zrobienia czegokolwiek. Kiedyś powiedziała mi, że za bardzo się o mnie boi. Myśli, że sobie coś zrobię, dlatego cały czas mi towarzyszy. Idiotka. Ale i tak ją kocham.


Perspektywa  Louisa:

Z nudów rozejrzałem się po szkolnej stołówce. Postanowiłem odwiedzić w prze obiadowej moich najlepszych kolegów, żeby im potowarzyszyć. Mniej więcej kojarzyłem wszystkich ludzi. Wiedziałem komu ufać, a komu nie. Ludzie mnie szanowali. Było kilka charakterystycznych stolików. Tak zwane – matematyczne nerdy, bogate – zepsute dzieciaki, muzycy, sportowcy itd.
Dwie dziewczyny.
– Witaj, Tommo – niespodziewanie przysiadł się do mnie Lawrence.
Pozytywnie mnie zaskoczył, ponieważ strasznie go lubiłem. Razem chodziliśmy do podstawówki. Siedzieliśmy nawet w jednej ławce. To były czasy. Ostatnio mało się do mnie odzywał, więc podwójnie się ucieszyłem kiedy usiadł obok mnie.
Zaczęliśmy od małej, uprzejmej pogawędki w stylu: „co u ciebie słychać?”. Od razu chciałem zaproponować mu wstąpienie do gangu, ale na szczęście Liam czuwał i w porę powstrzymał mnie przed zadaniem tego pytania. Nie miałem pojęcia dlaczego nie ufał Lawrencowi, ale wolałem zaufać jemu instynktowi.
– Co myślisz o tamtych dwóch dziewczynach? – zapytałem z ciekawości.
Może je znał? To akurat było bezpieczne pytanie. Im więcej wiedziałem, tym lepiej dla mnie. Lawrence niespodziewanie się roześmiał. Zaskoczył mnie swoją reakcją.
– Mam ci odpowiedzieć czy moja siostra jest fajna? – pokręcił głową z politowaniem. – Wybacz, ale rodziny się nie wybiera. Mały, upierdliwy gnom.
– Twoja siostra? – uśmiechnąłem się. – Emma? Prawie jej nie poznałem. Ta druga to?
– Rosemarie, jej najlepsza przyjaciółka. Nie wiem, chyba były złączone jakąś niewidzialną pępowiną. Mogę się założyć, że Em kocha ją bardziej niż mnie – skomentował.
Wszyscy się roześmialiśmy dosyć głośno. Zwróciło to uwagę dziewczyn, które odwróciły się w naszą stronę. Emma złapała kontakt wzrokowy ze swoim bratem i pokręciła głową z politowaniem. Na ułamek sekundy zatrzymała się na mnie, a potem znowu wróciła do konsumpcji lunchu.
Nie ukrywałem, że chętnie porozmawiałbym z Emmą, zwłaszcza, że ostatnim razem miałem dziesięć lat kiedy to robiłem. Sporo się zmieniło od tamtego czasu.
– Mógłbyś mi dać numer do Emmy? – zapytałem Lawrenca.
– Jak chcesz się z nią umówić, to sam ją zapytaj – odparował chłopak.
– Nie o to mi chodzi – pokręciłem głową. – Chcę pogadać, jak za starych dobrych czasów.
Przyjaciel podejrzliwie uniósł do góry brwi.
– Em nie odbiera numerów, których nie ma zapisanych w telefonie. Jak chcesz pogadać, to obie będą na kółku chemicznym po lekcjach – zaproponował.
– Tylko, że wolałbym porozmawiać z Emmą na osobności – zauważyłem.
Reszta chłopaków nie rozumiała o co mi chodzi. Patrzyli na mnie jak na idiotę.
– To życzę ci powodzenia. One są nierozłączne – odparł Lawrence i rozejrzał się wokół, a następnie podniósł. – Muszę spadać. Cześć wam – pożegnał się i odszedł.
Zauważyłem, że Emma i Rosemarie także się ulotniły. Większość osób skończyło już jeść. Myślałem intensywnie, bo do głowy wpadł mi pewien pomysł.
– Dobra, o co ci chodzi Tommo? – pierwszy złamał się Zayn.
– Mam pewien plan, ale najpierw muszę zbadać grunt – oznajmiłem i zacząłem ogarniać swoją tackę.
– Nie sądzę, żeby były dobrym materiałem na… – zaczął Styles, ale gestem go uciszyłem.
Pożegnałem się z chłopakami, a następnie wyszedłem ze szkoły, ponieważ przyjeżdżała do mnie dostawa towaru. Musiałem się przygotować. Traktowałem to zajęcie poważnie, tak jak biznesmeni produkty, które trzeba sprzedać. Dodatkowo uczyłem się podstaw ekonomii, żeby zwiększyć sprzedaż. Zaprosiłem chłopaków. Chciałem im pokazać jak to wygląda, żeby wiedzieli na jakich zasadach i warunkach opiera się nasza firma.
Przez pewien czas śledziłem Emmę. Badałem grunt. Chciałem wiedzieć czy jest bezpiecznie, czy można jej, a w razie potrzeby – im zaufać. Myślałem o nich poważnie. Zdążyłem zwerbować jeszcze kilku zaufanych ludzi. Powoli całe to przedsięwzięcie się rozrastało, ale zdecydowanie potrzebowałem jeszcze pare szczególnych osób, które miałem na oku.


Perspektywa Emmy:

Rose zachorowała. Na dodatek musiała siedzieć w domu z tą suką, Alice. Proponowałam jej, żeby przeniosła się do mnie, ale Mark się nie zgodził. Wolał mieć Rosie na oku. Jakby rzeczywiście, trzeba było jej pilnować. I tak go wiecznie nie było w domu.
Musiałam sama eksperymentować w laboratorium chemicznym, ale nic mi nie wychodziło. Zawsze źle odmierzałam odczynniki. Bez mojej przyjaciółki te zajęcia nie miały sensu, a nadal musiałam na nie chodzić, żeby pan Shawn wstawił mi dodatkową ocenę za frekwencję i systematyczność. Zawsze jest lepiej, jak masz swoich wśród grona pedagogicznego. Wiedziałam, że mogę temu człowiekowi w pewien sposób ufać.
Śmiesznie to zabrzmi, ale to zawsze Rose ratowała mnie drobnymi. Tak też było w tym przypadku. Jeszcze rano przygotowałam sobie monety, ale w momencie wyciągania ich z portfela, wpadły mi pod automat, a moja ręka się tam nie mieściła. Nie było szans na to, żeby je odzyskać.
– Ile potrzebujesz? – usłyszałam głos za swoich pleców.
Odwróciłam się i ujrzałam przed sobą Louisa Tomlinsona, niegdyś najlepszego przyjaciela mojego brata.
– Chcę kupić tylko wodę – oznajmiłam.
Louis podszedł do automatu, wrzucił odpowiednią kwotę i kupił dla mnie litr wody mineralnej. To było bardzo miłe z jego strony. Wręczył mi butelkę do ręki.
– Lawrence przyniesie ci jutro pieniądze – zaznaczyłam.
Chłopak uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Daj spokój. Nie ma takiej potrzeby – zaprotestował.
Stwierdziłam, że ten gest także był w porządku. Ciężko było trafić na takich ludzi. Niby mała rzecz, ale tego typu uczynki przypominają o człowieczeństwie. Nie mam pojęcia, dlaczego o tym pomyślałam. Chciałam już odejść, ale Louis wyraźnie chciał ze mną porozmawiać. Stwierdziłam, że chociaż w ten sposób mogę mu się odwdzięczyć.
– Em, nieźle wyrosłaś – zażartował.
Zaczęliśmy iść wolnym krokiem po szkolnym korytarzu. Prawie zachłysnęłam się wodą kiedy to usłyszałam.
– Hmmm, ty… Też? – zmarszczyłam czoło.
Nie byłam dobra w tego typu pogawędkach. Poza tym ostatni raz rozmawiałam z nim kiedy on miał dziesięć lat, a to było bardzo dawno temu.
Na szczęście Louis się zaśmiał. Zastanawiałam się czego ode mnie chciał, bo zapewne nie rozmawiał ze mną bez powodu. Nie miał powodu, żeby to robić.
– Gdzie podziała się twoja przyjaciółka? – zmienił temat.
– Zachorowała, ale to tylko przeziębienie, więc nic poważnego – wzruszyłam ramionami.
Chłopak skinął głową. Wyraźnie wyczułam u niego potrzebę zapytania mnie o coś, o co łatwo się nie pyta. Nie wiem, to widać po głębszym zastanowieniu. Niby taka przyjemna, przyjacielska rozmowa, ale znałam życie. Wiedziałam, że jak Lawrence czegoś ode mnie chciał, to zawsze udawał miłego. Pomińmy fakt, że nigdy nie udawało mu się mnie przekonać.
– Słyszałem, że krucho u ciebie z kasą – zaczął temat.
– Lawrence wszędzie skarży się, że rodzice nie chcą mu kupić samochodu? – zdziwiłam się.
Jasne, pieniądze zawsze się przydają. Sama dysponowałam niewielką ilością na życie codzienne, ale zakupy w galerii nie wchodziły w grę. Rodzice stwierdzili, że jak będziemy się uczyć to kasa sama przyjdzie.
Oczywiście.
– Nie. Nic mi nie mówił – odparł Tomlinson. – Co się stało, że pozbawili go tej nadziei?
– Oceny po pierwszych dwóch miesiącach szkoły – zaśmiałam się.
Lawrence był półgłówkiem. Zachowywał się jak dziecko, a niby był starszy ode mnie. Całkowicie podzielałam zdanie rodziców. W duchu modliłam się, żeby oszczędzali na auto dla mnie.
– Wracając do ciebie – powiedział Louis. – Miałbym pewną propozycję pracy – spojrzał na mnie poważnie.
– Jeżeli mam być kelnerką albo rozdawać ulotki, to podziękuję – zaznaczyłam od razu.
Nie chciałam harować jak wół za marne grosze.
– Nie, spokojnie. Nic z tych rzeczy – uspokoił mnie. – Nie wiem, czy mogę ci zaufać – wyznał.
Zaskoczył mnie i zaintrygował. Byłam ciekawa co ma do zaproponowania. W sumie fajnie by było jakbym się z nim zaprzyjaźniła. Zawsze to jakaś lepsza reputacja w szkole.
– Pytanie, czy ja mogę zaufać tobie – pozwoliłam sobie zauważyć.
– Wiesz, co? – zagadnął mnie. – Podobasz mi się. Wydaje mi się, że się do tego nadajesz.
Powiedział, że zawiezie mnie w odpowiednie miejsce i opowie mi na czym moja praca miałaby polegać. Z każdą chwilą byłam coraz bardziej ciekawa. Dlatego umówiłam się z nim po skończonych lekcjach. Miałam od razu pójść odwiedzić Rose, ale napisałam jej wiadomość, że wypadła mi ważna sprawa. Najwyżej potem jej opowiem, dlaczego nie przyszłam.
Louis miał całkiem fajne auto. Było używane, ale pochwalił się, że kupił je za swoje pieniądze. Byłam ciekawa skąd wziął tyle kasy. Bądź co bądź, to był jednak spory wydatek. On tylko się zaśmiał i powiedział, że niedługo zrozumiem.
Dojechaliśmy w bliżej nieokreślone dla mnie miejsce. Nie zapuszczałam się na jakieś podejrzane dzielnice w Doncaster, dlatego nie znałam dokładnie historii tego terenu i praw nim rządzących. Na Louisa czekali jego najlepsi kumple. Banda, z którą zawsze siedział na stołówce podczas przerwy obiadowej.
– Hej, chciałbym wam przedstawić Emmę, siostrę Lawrenca – odezwał się Lou, kiedy wysiedliśmy z auta. – Em, poznaj Zayna, Liama, Nialla i Harry’ego.
Każdemu z nich podałam rękę. Przypomniało mi się jak podeszli do mnie i do Rose na początku roku. Automatycznie zrobiło mi się głupio i czułam, że jestem cała czerwona na twarzy. Oni przyglądali mi się uważnie. Sama byłam ciekawa o co chodzi. Wszystko było takie tajemnicze.  W pewnej chwili Liam odciągnął Louisa na stronę. Słyszałam strzępki ich rozmowy. Coś w stylu: „jesteś pewny?”, „ona ma dopiero…”, „Lawrence nie jest…”, „jak uważasz”.
W pewnej chwili przyjechało jakieś drugie auto. Wysiedli z niego jacyś podejrzani, napakowani goście. Minimalnie się przestraszyłam, ale starałam się zachować zimną krew i pokerową minę. Spojrzałam na Louisa, a on na szczęście uspokoił mnie swoim wzrokiem. Trochę mi ulżyło.
Potem zrozumiałam w czym rzecz. Ci goście, wyjęli z bagażnika karton, w którym znajdowało się kilkadziesiąt kilogramów białego proszku. Nietrudno było się domyślić, że chodziło o narkotyki. Louis uważnie obejrzał jedno opakowanie. Pozostali stali z boku i przyglądali się całemu procederowi.
Przyznaję, nigdy nie brałam, ale skoro z Rose chodziłyśmy na kółko chemiczne to zaczęłyśmy się interesować paroma rzeczami. Nie tylko piorunianem rtęci (czyli przepisem na to w jaki sposób wysadzić szkołę). Widziałam jak wygląda kokaina i heroina. Poza tym pan Shawn raz tak się zapędził, że powiedział nam jak rozpoznać dobry narkotyk.
– Mogę zobaczyć? – postanowiłam się przyłączyć do Louisa.
Chłopaki z gangu Tomlinsona spojrzeli na mnie zaskoczeni. Mogę się założyć, że myśleli, że zeszczam się ze strachu. Tak naprawdę to bałam się, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Lou podał mi torbę do ręki. Otworzyłam ją i włożyłam nos do środka. Nigdy nie brałam, ale żeby sprawdzić czy towar jest dobry, trzeba go niestety spróbować i przetestować na własnej skórze. Byłam zaskoczona, dlaczego Lou od razu tego nie zrobił. Zauważyłam u jednego z tych napakowanych typów nóż.
– Mogę? – wskazałam na rzecz, o którą mi chodzi.
Zaczęli się niecierpliwić, a przez to ja sama się stresowałam. Trzęsła mi się ręka, w której trzymałam torebkę z kokainą, ale powtarzałam sobie w duchu, że muszę to jakoś przetrwać. Przywódca tamtego gangu, z niechęcią podał mi swój nóż.
Nasypałam na ostrze minimalną ilość białego proszku i zaciągnęłam się, oczywiście błądząc nosem po tej nieostrej stronie noża. Podniosłam głowę do góry i kilka razy znowu to wciągnęłam, żeby dobrze się rozprowadziło.
– Co to za syf? – zapytałam poważnie.
Tomlinson zrobił wielkie oczy, a napakowani goście poczerwienieli na twarzach. Czuć było w powietrzu napiętą atmosferę.
– Emma, może… – do akcji wkroczył Liam.
Próbował mnie uspokoić, ale minimalnie się wczułam.
– Myśleliście, że jak rozkruszycie jakieś zwykłe piguły, to dostaniecie kokainę? – zapytałam. – Nie macie pojęcia o chemii – rzuciłam całą torebką przed siebie.
– Uspokój się! – podniósł głos zdenerwowany Louis. – Panowie, wybaczcie. To jej pierwszy dzień i…
– Louis, ona ma racje – dołączył się do mnie Niall.
Byłam wdzięczna losowi, że chociaż on się za mną wstawił.
– Nie pomagasz, Horan – wycedził przez zaciśnięte zęby Tomo.
– Zobacz na inne opakowania. Każde się różni odcieniem białego. To nie jest kokaina – dorzucił blondyn.
Moje przedramię mocno ściskał Liam. Mogłam się założyć, że chciał mi także zamknąć usta, żebym znowu nie powiedziała czegoś głupiego. Faceci od dostawy byli naprawdę zdenerwowani. Nie wiedzieli co mają powiedzieć. Louis postanowił przejąć inicjatywę.
– Panowie, widzę to tak… Zapomnimy o tej sprawie i już nigdy więcej się nie zobaczymy – zaproponował.
Nigdy nie widziałam, że można być tak przerażonym. W sumie miał dopiero osiemnaście lat, nie znał życia. Facet posłusznie skinął głową. Widać, że nie zależało mu na konflikcie. Poprosili jedynie, żeby oddała im nóż. Posłusznie wykonałam to polecenie, ale Liam nadal mnie trzymał.
Naprawdę, w tamtej chwili ani przez moment nie byłam dzieckiem.
Faceci wsiedli do swojego czarnego auta, zabierając ze sobą swój karton z oszukaną kokainą. Kiedy odjechali, Liam mnie dopiero puścił. Zauważyłam, że miałam siną rękę. Louis wzniósł oczy ku niebu.
– Kurwa, Em, co ty do cholery jasnej zrobiłaś? – zwrócił się do mnie.
– Uratowałam ci dupę – zaznaczyłam stanowczo.
Louis podszedł do mnie bliżej. Był zdenerwowany i przestraszony jednocześnie. Cały czas się trząsł.
– Skąd wiesz, że to nie była kokaina? W podręczniku od chemii napisali jaką ją odróżnić? – pytał ironicznie.
– Louis – odezwał się Niall.
– Zamknij się. Nie rozmawiam z tobą! – wrzasnął na niego.
Znowu spojrzał na mnie z wymalowanym wkurwieniem na twarzy. Wiedziałam, że gdyby nie przyjęte konwenanse, to z pewnością nie zawahałby się mnie uderzyć. Teraz, wyraźnie się przed tym powstrzymywał.
– Po prostu… Powiedzmy, że to kobieca intuicja – wymyśliłam.
– Słuchaj, młoda – patrzył na mnie z góry. – W tym biznesie nie ma czegoś takiego jak kobieca intuicja. To nie jest zabawa. Chyba za bardzo cię przeceniłem.
– W takim razie jesteś gównianym biznesmenem, skoro nawet nie potrafisz odróżnić zmieszanych leków od czystej kokainy – odgryzłam się.
Wiedziałam, że te słowa jeszcze bardziej go wkurzyły. Wiedziałam, że powinnam się już hamować, ale nie mogłam. Popełniał takie szkolne błędy, na etapie gdzie nie powinno się już popełniać błędów. Żadnych.
– Jak jesteś taka mądra, to teraz znajdź jakiś jebany sposób na zdobycie nowego dostawcy, a wejdziesz do biznesu – sprowokował mnie.
– Louis, daj spokój – odezwał się Zayn. – To jeszcze dziecko.
– Przestraszyłeś ją – dodał Harry.
Wkurzyło mnie, że takie mieli o mnie zdanie. Wcale nie byłam dzieckiem. Dobrze o tym wiedziałam, że przestałam nim być. Zmierzyłam ich wszystkich groźnym spojrzeniem.
– Mówisz masz – opowiedziałam pewna siebie.
Odwróciłam się od niego i zaczęłam podążać w kierunku „cywilizacji”. Miałam taką nadzieję, że uda mi się wymyślić jakiś sposób pozyskania hurtowego dostawcy kokainy. Zdecydowanie, zadanie nie należało do najłatwiejszych, ale ten dupek źle mnie potraktował. Poza tym chciałam mu udowodnić, że nie jestem dzieckiem. I to on nie zna się na biznesie.
Przy okazji mojego powrotu do domu, zrobiło mi się niedobrze i musiałam rzygać do jakiegoś śmietnika. Wiedziałam, że wciąganie tego proszku było wyjątkowo niebezpieczne, ale Louis jeszcze mi podziękuje za to co zrobiłam dla jego biznesu.


Perspektywa Rosemarie:

Na obiad dostaliśmy tradycyjne fish&chips. Nie narzekałam. Lubiłam to danie. Moje ciało niekoniecznie. Jadłam z Emmą w dziwnej ciszy. Wyglądała jakby miała właśnie umrzeć, a zaczerwienione oczy zdradzały, że nie spała całą noc. Było mi jej żal. Cokolwiek robiła zasługiwała na sen, odpoczynek i ewentualnie ciepłą herbatkę.
– Kupić ci kawę? – spojrzałam na nią poważnie.
Wybudziła się ze swojego transu i dopiero po chwili odpowiedziała. Nie miała ochoty. Wzruszyłam ramionami i jadłam dalej.
– Lawrence robi dzisiaj imprezę u nas. Przyjdziesz do mnie? – odezwała się. – Nie chcę siedzieć tam sama.
Wiedziała, że zawsze robię wszystko, żeby wyrwać się z domu od tej durnej Alice, ale tym razem nie mogłam. Byłam do czegoś zobowiązana. Co więcej – zależało mi na tym. Musiałam szybko wymyślić jakąś wymówkę.
– Alice i Mark jadą gdzieś we dwoje na romantyczny weekend. Muszę zająć się dzieciakami – odparłam.
– Mogę wpaść do ciebie? – zapytała i zrobiła minę szczeniaczka. – Naprawdę nie chce mi się tam siedzieć.
Denerwowałam się. Wiem, że nie miałyśmy przed sobą tajemnic, ale o pewnych sprawach nie mogłam jej jeszcze powiedzieć. Było na to za wcześnie.
– Em, skarbie – zaczęłam. – Josh i Elizabeth są przeziębieni. Mogłabyś się od nich zarazić.
Mam nadzieję, że nie będzie dalej drążyła tematu. Za bardzo mi na niej zależało. Poza tym okłamywanie jej – nie sprawiało mi żadnej radości. Przeciwnie, czułam się podle.
Czekałam na odpowiedni moment.
To prawda, że byłyśmy nierozłączne. Nie wiem, Emma zawsze mnie wspierała. Mogłam na nią liczyć. Przez tyle lat swojego życia musiałam się z nią zżyć.
Na szczęście w domu nie było Alice, kiedy wróciłam do domu. To ona odbierała dzieciaki ze szkoły. W ten sposób mogłam się szybko przebrać i wyjść. Zostawiłam karteczkę na swoim biurku, że będę nocowała u Emmy. Jeżeli coś pójdzie nie tak, będzie mnie kryła bez względu na wszystko. Wiedziałam, że mogłam jej ufać.
Impreza dopiero się rozkręcała. Poza tym było jeszcze jasno. Za jasno na tego typu wydarzenie. Najlepiej tańczy się pod osłoną nocy, do białego rana.


Perspektywa Emmy:

Techno dudniło przez ściany mojego pokoju. Nie miałam nic do imprez, ale ostatnio wyjątkowo fatalnie się czułam. Spałam może po cztery godziny codziennie i rano piłam zdecydowanie za dużo kawy. Wszystko przez to, że za bardzo przeceniłam swoje możliwości, a teraz nie potrafiłam przyznać się do cholernej porażki.
Postanowiłam opuścić to mieszkanie i na przekór wszystkiemu pójść do Rosemarie. Przecież nie zostawi mnie na ulicy?
Było późno kiedy wyszłam z domu. Lawrence nawet tego nie zauważył. Był totalnie nawalony. Nie obchodziło mnie to. Jemu przypadnie ochrzan od rodziców.
Założyłam kaptur na głowę i poczułam się minimalnie bezpieczniej na ulicy. W Doncaster roiło się od gangów ulicznych. Cóż, nawet miałam okazję przez chwilę być tego częścią.
Światła w domu Rose paliły się tylko w salonie. Dzieciaki pewnie już spały, a Rose pewnie oglądała coś w telewizji.
Zapukałam delikatnie i odczekałam chwilę.
– Co do chuja? – otworzyła mi zniecierpliwiona blondynka.
Zaskoczyło mnie to, że była w domu. Zapomniałam jaka ona była brzydka. Naprawdę, zastanawiałam się dlaczego Mark się z nią związał.
– Przyszłam odwiedzić Rose – wzruszyłam ramionami.
Alice uśmiechnęła się złośliwie.
– Nie wiem co ta gówniara zaplanowała, ale na biurku zostawiła karteczkę, że nocuje u ciebie – wyjaśniła kobieta.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Alice znudziła się rozmowa ze mną i zatrzasnęła drzwi od mieszkania. Czułam się jak oszukana szmata. Fakt, nie powiedziałam Rose o swoim udziale w odbiorze dostawy towaru, ale nigdy nie zrobiłabym jej czegoś takiego. Dlaczego nie mogła powiedzieć mi prawdy?
Chciałam iść do jakiegoś klubu i przy okazji upić się do nieprzytomności, ale nie miałam przy sobie kasy. Jedynie telefon. Nie miałam ochoty wracać do nawalonego Lawrenca, więc zaczęłam wałęsać się po mieście. Miałam na wszystko wywalone, więc niczego się nie bałam.
Natrafiłam na dudniącą muzykę dochodzącą z podziemia jakiegoś klubu. Postanowiłam zaryzykować i tam wejść. Jak na swoje pieprzone szczęście to nieźle trafiłam – zapowiadała się jakaś nielegalna bitwa taneczna. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w step up. Scenografia minimalnie była podobna. Tylko, że tutaj było więcej alkoholu i ludzie byli obskurni. Byłam ciekawa tego wydarzenia, więc postanowiłam zostać na tej imprezie.


Perspektywa Rosemarie:

W moim krwiobiegu nie płynęła krew, tylko najprawdziwsza muzyka. Moje ciało było nią przepełnione. Uwielbiałam brać udział w tych nielegalnych tanecznych bitwach rodem wyciągniętych ze step up. Myślałam, że będę musiała wyjeżdżać do Stanów, a tu okazało się, że tego typu imprezy odbywają się w Doncaster. Fakt, że jeszcze nic nie wygrałam, ale znałam już całkiem sporo ludzi. Byłam jedną z młodszych osób, która w tym uczestniczyła.
– W następnym pojedynku udział weźmie Marie oraz Rico Gonzales. Wielkie brawa! Zapraszamy na scenę! – zawył do mikrofonu prowadzący.
Marie było moją sceniczną ksywką. Pewna siebie wkroczyłam na scenę. Przede mną stał chłopak, z którym toczyłam pojedynek.
Wreszcie puścili muzykę i daliśmy się ponieść tej niesamowitej energii. Zapomniałam o wszystkich dookoła. Po prostu tańczyłam. Nawet nie słyszałam już muzyki. Słyszałam tylko bicie swojego serca, a ryk ludzi dopiero powiedział mi kiedy skończyć.
Byłam spocona, lał się ze mnie pot, ale to nic w porównaniu z satysfakcją. Wiele osób zaczęło mi gratulować. Mówili, że właśnie widzieli najlepszy występ w swoim życiu. Szybko ogłosili mnie zwycięzcą pojedynku. Byłam z siebie dumna.
Podszedł do mnie nawet jakiś chłopak. Był bardzo przystojny, dobrze zbudowany i duszność tego miejsca sprawiła, że zaczęliśmy rozmawiać.
– Świetnie się ruszasz – skomplementował mnie. – Masz talent.
W szkole byłam nikim. Moją jedyną rozrywką były doświadczenia chemiczne. Nie byłam fajna. Miło było usłyszeć, że ktoś w końcu cię docenia. Poszliśmy na parkiet razem zatańczyć. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie świdrujący mnie wzrok Emmy.
– Przepraszam – rzuciłam do chłopaka.
Nawet nie wiedziałam jak miał na imię. Emma wyszła gdzieś na zewnątrz, więc ruszyłam za nią. Była wściekła. Czułam to, bo zawsze tłumiła w sobie złość.
– Em, ja... – nawet nie wiedziałam od czego mam zacząć.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – chciała wiedzieć.
– Jak byś zareagowała? Bałam się, że pomyślisz, że...
– Rose, odbierałam z Louisem Tomlinsonem i jego gangiem kilkadziesiąt kilogramów narkotyków kilka dni temu – powiedziała nagle.
Myślałam, że żartuje, ale była taka poważna i skupiona, że się przeraziłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Poszła tam sama mimo, że na początku roku coś ustaliłyśmy. Mogło jej się coś stać.
Potem opowiedziała mi całą historię.
– Chyba mi zaszkodził ten cały proszek. Cały czas rzygam – wyznała.
– Idiotka – zdenerwowałam się.
– Uratowałam jego biznes, rozumiesz? – dodała.
– Skąd wiedziałaś, że to kokaina? – zapytałam z ciekawości.
– Pamiętasz jak pan Shawn opowiadał nam jak podczas studiów ugotował czystą kokainę z kolegami? – przypomniała mi. – Bardzo dokładnie opisał jak powinna wyglądać, jaki powinien być odrzut. Nic takiego nie poczułam.
– Emma – przewróciłam oczami.
Zaczęłam się o nią cholernie martwić. Nie wiadomo co jej było po tej mieszance. Wyglądała nieciekawie. W dodatku nagle się rozpłakała.
– Kazał mi znaleźć nowego dostawcę, a ja się zgodziłam. Ale nikogo nie znam. Nikt mi nie ufa – wyznała.
Przytuliłam ją do swojej siostrzanej piersi. Musiałam jej jakoś pomóc. Musiałam pokazać temu Tomlinsonowi z kim zadarł. Uspokoiłam Emmę i kazałam jej zaczekać.
Wróciłam do tego chłopaka i powiedziałam o co mi chodzi. Od razu znalazł rozwiązanie naszego problemu, dlatego poszłam po przyjaciółkę i razem z nią ruszyłam na rozmowę z jakimś typem od dostaw. Na szczęście gościu był miły. Pokazał nawet towar. Oczywiście zabroniłam go dotykać Emmie. Lepiej, żeby całkowicie się oczyściła z tego syfu, który wzięła. Dostałyśmy wizytówkę od tego faceta. Powiedziałyśmy, że wkrótce ktoś do niego zadzwoni.
***
Do zlewki wlałam roztwór chlorku miedzi w stężonym kwasie solnym. Następnie dodałam do tej mieszanki zwykłą folię aluminiową, taką do pakowania kanapek.
– Aluminium reagując z kwasem solnym produkuje wodór – wyjaśniła Emma.
Rzeczywiście, ze zlewki zaczął wydobywać się dym. Moja asystentka przystawiła płonącą zapałkę do otworu zlewki i całość zaczęła płonąć fioletowym płomieniem, tylko teraz trwało to zdecydowanie dłużej.
– Zajebisty kolor – stwierdziłam i przybiłam piątkę z Emmą.
Potem zaczęłyśmy sprzątać po naszym eksperymencie. Czekało nas jeszcze jedno ważne zadanie. Mianowicie przekonanie Louisa, że nadajemy się do jego gangu. Dlatego najpierw zostałyśmy na kółku chemicznym, żeby się rozluźnić.


„Uh chi uh o taka taka
Niepewnym krokiem wyszłyśmy ze szkoły. Widziałam, że Em się denerwuje. Sama się trzęsłam. Cały jego gang stał na szkolnym parkingu. Wszyscy przyglądali się nam uważnie. Stanęłam na uboczu. To Emma miała rozmawiać.
“I'm putting it fast all over the place/I guess it knocked me sideways”
Louis zaciągnął się papierosem, po czym rzucił niedopałek na asfalt i przygniótł go swoim butem. Następnie podszedł do niej stanowczym krokiem. Przewyższał ją o głowę swoim wzrostem. Teraz korzystał z tego autu, żeby wywrzeć na niej jakieś wrażenie.
– Em, właśnie pokazałaś, że nie można ci ufać – rzucił mi szybkie spojrzenie.
– Znalazłam dla ciebie dostawcę towaru – pomachała mu przed nosem wizytówką.
Louis zatrzymał jej rękę i wyrwał karteczkę. Na szczęście, nie wiedział, że to była część naszego planu.
“Uh she made me go uh uh uh/ Oh sock it to me uh suck it to”
– Jesteś pewna, że sprzedaje kokainę, a nie biały piasek? – uniósł do góry swoje brwi i spojrzał na kartkę. – Nic tu nie ma – zdenerwował się.
– Dostawca jest sprawdzony. Dam ci namiary, jeżeli obie wejdziemy do biznesu – postawiła warunek Emma.
Louis prychnął śmiechem. Dwóch jego towarzyszy zareagowało tak samo. Powoli zaczynało mnie wkurzać jak traktował Emmę. Zachowywał się jak dupek.
– Ona? – wskazał na mnie. – Nie nadajecie się obie, więc w ramach rekompensaty daj mi namiary i zapomnimy o całej sprawie.
„Uh Uh Ah ah
Przesadziłeś.
– Słuchaj, Tomlinson – podeszłam do niego i stanęłam obok mojej przyjaciółki. – Masz gówniane podejście do interesów. Chciałyśmy po dobroci, ale skoro masz tyle dostawców, to nie jesteśmy ci potrzebne – złapałam Emmę za przedramię i pociągnęłam za sobą.
Byłam wściekła, że tak nas traktował. Miałyśmy szczere intencje. Niech teraz radzi sobie sam.
– Dobra, powiedzmy, że... – zatrzymał nas Louis. – Przyjmę was na okres próbny.
Znowu się odwróciłyśmy i podeszłyśmy do tego całego gangu. Wręczyłam Louisowi prawdziwą karteczkę z namiarem na dostawcę.
– Panie i panowie, powitajcie na pokładzie Emmę i... – urwał, bo przecież się nie przedstawiłam.
– Rosemarie – dokończyłam.
Chłopaki zaczęli bić brawo. Louis kręcił głową z politowaniem. Był to burzliwy początek pięknej przyjaźni.

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 13 "-Gdzie ja jestem i kim pan jest?"

***Następny dzień 9.09.2014r., wtorek***

Emma:

Wstałam o 6 aby zdążyć się ogarnąć i być w domu najpóźniej o 10.Droga nie trwa długo no ale lepiej być wcześniej niż później. Zniosłam wszystkie swoje bagaże już na dół. Wujek zapakował je do samochodu kiedy ja żegnałam się z moim kuzynostwem.
-Gotowa na powrót w wielkim stylu?- zapytała ciocia kiedy już byłyśmy w aucie
-Zawsze.
-To teraz tak na poważnie. Opowiedz mi wszystko po kolei od samego początku, jak to się stało, że jesteś w tym gangu?- zapytała. Wiedziałam, że kiedyś o to zapyta i byłam na to gotowa ale nie sądziłam, że  będzie to tak szybko.
-Miałam wtedy może 15, 16 lat już nawet nie pamiętam. Zaczynałyśmy akurat liceum z Rose.- na jej wspomnienie głos mi trochę się załamał- Przestraszone nie wiedziałyśmy co mamy robić i gdzie iść. Wtedy podeszło do nas kilku chłopaków i zapytani czy nie pomóc nam w czymś. Zapytałyśmy się o sale a oni nas odprowadzili pod nią i powiedzieli, że jak będziemy miały jakieś problemy to mamy się do nich zgłosić a oni nam pomogą. Tak to się zaczęło a potem wszystko się tak szybko potoczyło.- powiedziałam i uśmiechnęłam się na to wspomnienie. To były piękne czasy.
- Po mimo przeszkód jakie macie nadal trzymacie się i wspieracie. To jest najważniejsze. Gdyby ktoś z zewnątrz na was spojrzał to nawet nie wiedziałby czym się zajmujecie.
-Dziękuję ci, że nie oceniasz mnie po tym co robię i, że nie powiedziałaś rodzicom.-wyznałam a ciocia uśmiechnęła się do mnie. Resztę drogi spędziłyśmy na śmianiu się śpiewaniu piosenek i dobrej zabawie. Brakowało mi tego od dłuższego czasu. Za dużo się dzieje w moim życiu i nie mam czasu na zabawę. Odpoczęłam i jestem zwarta i gotowa do pracy. Teraz sobie Lou ty odpoczniesz a ja się zajmę wszystkim z chłopakami.
-Ciociu zawieź mnie pod bazę. Chce od razu zacząć. Powiedz mamie, że dzisiaj nie wrócę bo mam ważna sprawę do załatwienia a jeśli wrócę to późno więc niech na mnie nie czeka i pogadam z nią jutro.- powiedziałam i podałam ciocia adres pod który ma pojechać. Mam nadzieje, że budynek jeszcze stoi i nie roznieśli go. Choć pewnie Sophia i Kat nie pozwoliły na to. Pożegnałam się z ciocią podziękowałam jej za wszystko i wysiadłam z auta i ruszyłam w stronę budynku. Po cichu weszłam do środka, na szczęście nikogo nie było w holu więc weszłam głębiej i usłyszałam rozmowy więc ruszyłam w ich stronę. Siedzieli w konferencyjnej i nad czymś rozmyślali. Otworzyłam drzwi po cichu i usiadłam na jednym z foteli. Tak byli pochłonięci rozmowa, że nawet nie zauważyli mnie. To oznacza tylko jedno- wróciłam w odpowiednim czasie. Odkrząknęłam i w tym momencie wszystkie pary oczu zwróciły się w moja stronę
-Emma?- powiedział Harry ale to brzmiało bardziej jak pytanie
-Nie było mnie miesiąc a wy już zapomnieliście jak wyglądam, no pięknie i to maja być przyjaciele?- odezwałam się a Hazz w tym czasie rzucił się na mnie i zamknął mnie w szczelnym i mocnym uścisku- Tak wiem, że się stęskniłeś ale udusisz mnie zaraz.
-Ile można było wypoczywać?- odezwał się Liam i podszedł się przywitać
-Musiałam sobie wszystko poukładać. Wybaczcie, że zostawiłam was z tym wszystek ale już wróciłam i zabieram się do pracy.  Dlatego czekam na jakieś informacje co się działo i nad czym tak debatujecie.-odpowiedziałam- Gdzie dziewczyny i Lou?
-Lou w domu miał wziąć jakieś dokumenty i powiedział, że będzie a dziewczyny w terenie z Niallem. Tak w ogóle miał do ciebie dzisiaj jechać ale skoro sama przyjechałaś to jeszcze lepiej. Powinni być za godzinę gdzieś tak.- wytłumaczył mi Zayn i przywitał się. Rozmawialiśmy tak do przyjazdu dziewczyn i blondyna. Nie ukrywam, że miałam dziwne uczucie kiedy zobaczyłam go po tak długim czasie. Podkrążone oczy mały nie ład na głowie jak nigdy. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie i szczerze przeraziłam się. No ale wróciłam i ja go już ustawie do pionu. To, iż nie jesteśmy razem nie oznacza, że pozwolę na taki stan rzeczy ale to później teraz ważniejsze sprawy.

                                                                         ~***~

-Ile można czekać na Lou. Wykręcimy mu mały numer.-powiedział i wzięłam telefon do ręki i zadzwoniłam do niego- Louis gdzie jesteś, dzwonił do mnie Liam i pytał czy wiem co się z Toba dzieje.
-Byłem w domu po dokumenty i zajechałem na chwile do Marka a co?- odpowiedział
-Kazał mi przekazać, że masz ruszać dupę do nich. Dobra ja kończę bo musze pomóc cioci.
-Oky już jadę do nich, pozdrów ciocie. Pa- powiedział i się rozłączył.
-Będzie za chwilę. Tak po za tym póki go nie ma to wpadłam na pomysł. Co wy na to aby teraz od poszedł na urlop a my się zajmiemy wszystkim?- zapytałam
-To nie głupie odpoczynek mu się przyda bo haruje za trzech.- odparł Zayn
-No to ustalone. Od jutra ma wolne na czas bliżej nie określony a jak się tutaj pojawi to macie mu skopać za to tyłek. Niall powiadom resztę bandy co następuje od jutra i, że ja przejmuje dowodzenie z Zaynem i Liamem. Zaczynamy zabawę.- powiedział i zaśmiałam się jak psychopata. Jak mi ich brakowało.

                                                                         ~***~

-Co chcieliście, że…- powiedział Louis kiedy wpadł do salonu- Emma? O matko co ty tu robisz?
-Też cię miło widzieć BooBear, też się stęskniłam.- zaczęłam się z niego nabijać- Ja do ciebie dzwoniłam to już dawno tutaj byłam. Wróciłam wam pomóc. Sam powiedziałeś żebym dała odpocząć cioci więc się posłuchałam i jestem.-odpowiedziałam i przywitaliśmy się- A teraz tak na poważnie to siadaj bo mam ci ważna rzecz do powiedzenia. Już wszystko jest ustalone a jak się nie posłuchasz to ta czwórka robi z tobą porządek.-dodałam i pokazałam na Zayna, Liama, Nialla i Harrego.- Od jutra nie chce cię widzieć w tym domu aż do odwołania czy to jasne?
-Ale jest dużo rzeczy do zrobienia, jeszcze ta akcja z Markiem, nie ma opcji abym odpuścił.- odparł
-Tym to ty się już nie martw. Wiem wszystko i damy sobie radę. Latasz po między domem, firmą, gangiem a szpitalem. Dlatego od juta co najwyżej możesz biegać po między domem a szpitalem. Każdy tutaj i w firmie wie, że jak się tam pojawisz to mają powiadomić któreś z nas o tym a my wtedy się rozmówimy już, to jasne czy mam jeszcze raz wytłumaczyć?
-Rozumiem, ale…
-Nie ma żadnego ale jutro cie tu już nie widzę. Rose cię potrzebuje a nami się nie Mart już wróciłam i nie dam zginąć tym dzieciom.- pokazałam na chłopaków.

Niall:

Kiedy ją zobaczyłem nie mogłem się napatrzeć. Zmieniła się. Chyba to rozstanie dobrze jej zrobiło tak jak ten wyjazd. W oczach ma iskierki. Boje się z nią porozmawiać o nas i o tym co się stało ale wiem, że mnie to nie ominie. Stęskniłem się za nią. Robiło się już coraz później więc dziewczyny powoli zaczęły się zbierać.
-Odwiozę was a przy okazji zajadę do Marka.- powiedział Louis
-Wielkie dzięki.-powiedział Kat-Emma jedziesz?
-Nie. Zostanę jeszcze trochę i ogarnę zaległe rzeczy w biurze. Pa, do jutra.-odpowiedział i poszła na górę. Postanowiłem pójść za nią i porozmawiać. Zapukałem i wszedłem
-Em możemy porozmawiać?- zapytałem
-Miała inne plany ale skoro to ważne to dobrze. Słucham.- odpowiedziała i usiadła na fotelu
-Chciałem porozmawiać o nas.
-Niall NAS już nie ma. Jesteś ty i jestem ja, nic więcej.
-Posłuchaj mnie proszę to dla mnie ważne. Rozumiem, że możesz mieć żal do mnie i pewnie go masz ale zrozum, bałem się o ciebie. Nie chciałem cię stracić. Byłaś, jesteś i będziesz dla mnie najważniejsza nie ważne co się stanie i czy będziemy razem. Przez ten czas zrozumiałem, że nie powinienem cie ograniczać. Tylko jak zawsze myślę dopiero po fakcie i obrywam za to.-powiedziałem i spojrzałem na nią. Widziałem ból, żal, tęsknotę i to jak starał się ukryć wszystkie emocje.
-Nie mam do ciebie żalu o to co robiłeś i jak starałeś się mnie chronić ale nie jestem wstanie do ciebie wrócić jeszcze. Wybaczyłam ci już dawno ale to boli i boje się, że to może się powtórzyć. Potrzebuje więcej czasu. Nie przekreślam cię i naszego związku po prostu potrzebuje czasu abym była wstanie zaufać i mieć pewność co do ciebie ale obiecaj mi jedno. Weźmiesz  się za siebie i będziesz znowu tym samym Niallem jakie pamiętam przed wyjazdem.- podeszła do mnie i wtuliła się we mnie. Poczułem jakby jakaś część mnie znowu wróciła. Trzymałem w ramionach mój skarb i zrobię wszystko abyśmy znowu byli razem. Tym razem już tego nie zniszczę. Za wiele mnie to kosztuje.
-Odwiozę cię do domu a papierami zajmiesz się jutro.-dodałem i wyszliśmy z pokoju.

***Kolejny dzień, 10.09.2014r., środa***

Louis:

Skoro Emma zabroniła mi pokazywania się w firmie i bazie no to nie zostało mi nic jak spędzać dnie przy Rose. Tak bardzo za nią tęsknie. Chciałbym ją móc w końcu przytulić i wiedzieć, że jest wszystko dobrze. Brakuje mi jej uśmiechu i tych oczu a kiedy pomyśle, że nie ma już naszego maleństwa to ogarnia mnie za razem smutek i złość. Lekarze już zaczęli ja wybudzać bo jej stań się poprawił i nic jej już nie zagraża. Jo i El cały czas pytają się o Ro i o to kiedy wróci. Podobno Mark chce ich zabrać do niej jak tylko się wybudzi i będzie taka możliwość. Teraz zrobię wszystko aby jej nic się nie stało a tamci poszli siedzieć na bardzo długo. Nagle poczułem uścisk na mojej dłoni i zobaczyłem jak Rosemarie porusz palcami. Szybko wybiegłem z sali i zacząłem szukać lekarza.
-Panie doktorze Rose chyba się wybudza już. Porusza palcami i uścisnęła moją dłoń.- powiedziałem zdyszany
-Chodźmy sprawdzić.- powiedział i ruszyliśmy w stronę jej sali. Wchodząc do środka zauważyliśmy jak próbuje otworzyć oczy. Mój skarb na reszcie się  wybudza, wróciła do mnie po długim czasie.
-Rose słyszysz mnie?- zapytał lekarz kiedy podszedł do jej łóżka i zaczął sprawdzać jej parametry życiowe
-Gdzie ja jestem i kim pan jest?- zapytała a po moim ciele przeszły ciarki. Jej głos, nadal taki sam nic się nie zmienił. Moje serce wywinęło fikołka ze szczęścia jak tylko ja usłyszałem.
-Kochanie jesteś w szpitalu, pamiętasz co się stało?- zapytałem a ona odwróciła głowę w moja stronę i mogłem zobaczyć te piękne piwne oczy.

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 12 "Rozstania mają przykre skutki"

***Półtora miesiąca później, 8.09.2014r., poniedziałek***

Perspektywa Nialla:

Od miesiąca jej nie widziałem. Nie wiem co robi gdzie jest.Podobno wyjechała gdzieś do rodziny. Szczerze mogę się przyznać, że od naszego rozstania może trzy razy byłem trzeźwy. Mało mnie interesuje co sądzą  w tym momencie chłopaki o mnie i moim zachowaniu. Wyniosłem się z domu aby mama nie musiała patrzeć na to jak rujnuje sobie życie. Co jakiś czas któryś z bandy mnie odwiedza tylko po to aby sprawdzić czy nie zapiłem się na śmierć. Ostatnim razem nawet próbowali mi przemówić do rozsądku ale jak zawsze im nie wyszło. Moje życie bez Emmy nie ma sensu tak jak dla Louisa życie bez Rose. Zayn zerwał z Perrie i obecnie jest w szczęśliwym związku z Kat. Całymi dniami zastanawiam się co zrobiłem złego, że ona odeszła, chciałem dla niej jak najlepiej a jak zawsze spieszyłem. Zawodzę wszystkich, począwszy od rodziny a kończąc na przyjaciołach.
-Niall wiem, że tam jesteś i otwórz te przeklęte drzwi, jak tego nie zrobisz to  sam je otworze ale lepiej abyś ty zrobił.– z zamyśleń wyrwał mnie głos wściekłego Zayna a to nie oznacza nic dobrego. Podniosłem się z kanapy potykając się o kilka już pustych butelek i otworzyłem drzwi.
-Musimy pogadać ale najpierw przyda ci się pomoc w doprowadzeniu się do porządku.-powiedział i zaciągnął mnie do łazienki. Okręcił wodę i popchnął mnie do kabiny.
-Aaaaa to jest zimne.-krzyknąłem
-Taki prysznic ci się przyda za nim przyjdzie reszta. Znosiliśmy to przez długi czas ale miarka się przebrała, albo bierzesz się w garść i robisz wszystko aby ja odzyskać i ci pomagamy albo siedzisz na kanapie pijąc którąś z kolei butelkę guinnessa użalając się nad sobą. Wiem, że wolałbyś to drugie ale przyjaciele podjęli za ciebie decyzje już jakiś czas temu.- wyznał
Kiedy już w miarę myślałem trzeźwo zaczęliśmy ogarniać mieszkanie na przyjście reszty która miała zjawić się za jakiś czas.

Perspektywa Zayna:

Nie mogliśmy już patrzeć na to co robi ze sobą Niall więc postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Przyjaciół nie można zostawiać w potrzebie. Jako pierwszy miałem pojechać do niego i doprowadzić go do porządku kiedy reszta miał skończyć liczenie towaru i kasy za zeszły miesiąc.
-Malik-powiedziałem do słuchawki-Tak dobrze zaraz powiadomię. Dziękuję, do widzenia-odpowiedziałem pielęgniarce i się rozłączyłem.-Louis cioto dlaczego nie odbierasz telefonu. Dzwoniła do mnie pielęgniarka i kazała ci przekazać, że na dniach będą wybudzać Rose. Teraz wybacz bo muszę pilnować Horana do przyjazdu reszty a ty ruszaj dupę i won do szpitala.-wydarłem się do telefonu kiedy po moim długim dobijaniu się odebrał. Zdążyłem się tylko rozłączyć a do mieszkania wparowali chłopacy.
-Gdzie się podziewa ten nieudacznik?- zapytał Liam kiedy tylko przekroczył próg- No stary pojechałeś po bandzie. Nawet ja tak długo nie mógłbym pić, a teraz na poważnie. Wiemy gdzie twoje druga połówka się podziewa, dlatego jutro jedziesz do niej i błagasz ja na kolanach o powrót. Po pierwsze ty jej potrzebujesz, po drugie dziewczyny same nie dadzą sobie rady a Rose musi mieć koło siebie swoja przyjaciółkę jak się wybudzi. Wszystko w twoich rękach.-powiedział Li
-Ona mnie zabije jak poje tam.-powiedział Nialler
-Jak nie pojedziesz to się nie przekonasz. Mamy ci pomóc?- powiedział Harry a ja wiedziałem o co mu chodzi i po jego minie wnioskowałem, że również zrozumiał.

Perspektywa Emmy:

Wiem, że nie powinnam wyjeżdżać ale nie miałam innego wyjścia. Rozmawiam codziennie z Lou aby dowiedzieć się co u Rose i czy się już wybudziła i jak sobie radzi. Wiem też co Niall robi ze sobą ale to po części jego wina sam mnie zmusił do takiej a nie innej decyzji. Kocham go nadal i bardzo za nim tęsknie lecz tak będzie najlepiej. Kiedy tylko Marie się wybudzi wrócę aby pomóc jej i reszcie. Zdaje sobie także sprawę z interesów jak słabo mogą iść i za pewno dwoją się i troją aby zastąpić dwóch brakujących osób. Wzięli mojego brata do pomocy ale nadal to  nie to samo. Ciocia bardzo się ucieszyła kiedy dowiedziała się, że przyjadę i pomogę jej w domu i przy dzieciach. Moi rodzice nie za bardzo cieszyli się z mojego wyjazdy ale kiedy powiedziałam im dlaczego jakby bardziej byli przychylni lecz nie do końca. Bardzo lubią Nialla, mama  powiedziała mi jakiś czas temu, że nie spodziewała się takiego przyszłego zięcia natomiast tata ma z kim porozmawiać na temat sporu i aut. Byłam zdziwiona kiedy oznajmił mi, iż zabiera mojego chłopaka na mecz. Cieszę się bardzo z tego jak ciepło go przyjęli. Kiedy powiedziałam im co się stało byli w szoku a jedyne co byli w stanie powiedzieć to to, że rozumieją go po części jak bardzo bał się stracić taki skarp ale za bardzo chciał mnie chronić.
-Emmo obiad.-powiedziała z dołu ciocia i przerwała moje rozmyślania
-Już jestem, zawołać tych łobuzów?- zapytałam kiedy weszłam do kuchni. Ciocia razem z wujkiem mieszkają w małym domku w Hatfield. Wujek jest wykładowcą na tutejszym uniwersytecie a ciocia jest nauczycielkom w szkole podstawowej. Uwielbiam do nich przyjeżdżać mama i ciocia to siostry.
-Bawią się na dworze nie długo przyjdą. Siadaj i jedz bo jak zawsze wyglądasz marnie dziecko. Ja nie wiem ta twoja mama cię chyba głodzi.- powiedziała a ja się zaśmiałam na jej słowa. Kiedy byłam młodsza to na wakacje zawsze przyjeżdżałam tutaj. Dziaków nie miałam już bo zmarli kiedy  byłam mała i nie pamiętam ich za bardzo.
-Moją piękne damy już czekają na nas.- powiedział wujek wchodząc do domu z małymi urwisami

                                                                       ~***~

Po obiedzie jak zawsze zadzwoniłam do Louisa aby dowiedzieć się co i jak. Po dwóch sygnałach usłyszał ten zachrypnięty głos który tak bardzo uwielbia Ro.
-Co tam u ciebie, kiedy wracasz, brakuje nam tu ciebie.-powiedział
-Mi też ciebie miło słyszeć. Jak tylko będzie pora to na pewno wrócę ale jak na razie nie zapowiada się.- wyznałam
-Szkoda. Nie żeby co ale to już prawie miesiąc ile można tam siedzieć dałabyś odpocząć tej biednej cioci.- zaśmiałam się na jego słowa
-Powiedz mi lepiej co u ciebie i jak Rose coś więcej już wiadomo. Jak tam dzieci, nadal u dziadków?- zapytałam
-W tym tygodniu maja zacząć ja wybudzać. Mark przywiózł dzieciaki do domu na jakiś czas aby dziadkowie mogli odpocząć. Jakoś się trzymamy ale tyle roboty w firmie i nie tylko, że podzieliliśmy się obowiązkami bo nie dawałem już rady. Wracaj nie ma kto organizować pojedynków i rozwozić towarów. Jesteś jedną z lepszych moich dilerek.- powiedział a mnie coś ruszyło. Musiałam wrócić i pomóc im nie ma inne opcji jutro się pakuje i wracam
-Rozumiem, wybacz ale muszę kończyć bo ciocia mnie woła zadzwonię później. Pozdrów wszystkich i do usłyszenia.- powiedział i szybko się rozłączyłam. Zbiegłam po schodach do salonu. Musze powiedzieć wujostwu, że wracam do domu i do znajomych. Jedyna osoba z rodziny która wie czym tak naprawdę się zajmuję to ciocia która już na samym początku coś podejrzewała kiedy zobaczyła u mnie broń  jak ja chowałam. Od tamtej pory rozmawiam z nią o tym oczywiście pomijając ważne szczegóły których nie powinna i nie może wiedzieć.
-Ciociu jutro wracam do domu.- powiedziałam kiedy weszłam do salonu
-Jak to co się stało, że tak nagle?- zapytała
-Potrzebują mnie tam. Nie dają już sobie rady. Pracują na najwyższych obrotach a to i tak za mało. Mamy osłabiony skład a ktoś musi przejąć obowiązki Rose. Za nim wyjechałam to się tym zajmowałam i w miarę dawaliśmy radę a potem to spadł na Louisa i tak ma już dużo obowiązku, musi ogarnąć i firmę, i gang dlatego postanowiłam wracać. Po za tym maja w tym tygodniu wybudzać Ro więc i tak bym wracał a im szybciej tym lepiej.- odpowiedziałam
-Dobrze kochanie to jutro cie odwiozę a po drodze porozmawiamy sobie i wyjaśnisz mi jeszcze raz co i jak a teraz idź się pakuj i kładź spać bo rano wyjeżdżamy. Zadzwoń do rodziców i powiedz im o powrocie.- powiedział a ja poszłam do siebie zacząć się przygotowywać na jutro.

Perspektywa Harrego:

Wyszedłem od Nialla wcześniej niż reszta ponieważ byłem umówiony z Lizą. Spotykamy się od około miesiąca. Jeszcze nie powiedziałem reszcie o niej zrobię to jak wszystkie interesy się unormują i będziemy mieli wszystko pod kontrolą. Ona jest taka piękna jak anioł po prosu. Poznaliśmy się kiedy akurat śpieszyłem się do biura na spotkanie które zwołał Louis w trybie pilnym. Wybiegałem  zza rogu i się z nią zderzyłem. Więc w ramach przeprosin zaprosiłem ja na kawę. Oczywiście później było ich więcej i tak wyszło, że od 2 tygodni już jesteśmy razem. Nawet nie spodziewałem się, że ktoś taki jak ja będzie miał dziewczynę. Gdyby usłyszał o tym kilka tygodni wcześniej to bym  wyśmiał tą osobą ale jak widać cuda się zdarzają.
-Wybacz, że musiałaś tyle czekać ale musiałem załatwić kilka spraw jeszcze i trochę się to przedłużyło.- powiedziałem i przywitałem się z nią
-Oj nic się nie stało, nie czekam długo. Opowiadaj co tam u ciebie, ostatnio cały czas gdzieś biegasz i masz coś do załatwienia.- odparła a w tym czasie podeszła do nas kelnerka aby przyjąć zamówienie
-Co państwu podać?-
-Ja poproszę cafe late i sernik.-odpowiedziała Liz
-W takim razie dwa razy to samo.- dodałem i kelnerka odeszła- Spray służbowe, jako jeden z prezesów mam trochę roboty i tego nie da się ukryć. Mamy akurat duży kontrakt i pewne problemy z kontrahentem, sama rozumiesz w takich sprawach nie można pozwolić sobie na niedopatrzenia. Jak tobie  minął weekend?
-Powiem ci, że spokojnie w końcu mogłam odpocząć od tych fleszy i innych takich. Ten tydzień mam cały wolny bo skończyliśmy na razie zdjęcia.- odpowiedziała. Liza jest fotomodelką w jednej ze znanych firm. Rozmawialiśmy i piliśmy kawę do póki nie przerwał nam mój telefon
-Styles… oky zaraz będę.- rozłączyłem się- Wybacz dokończymy innym razem. Firma wzywa. Odwieźć cię może?- zapytałem, nie chce wyjść na jakiegoś idiotę
-Dam sobie radę a ty uciekaj już.- powiedział i dała mi całusa na pożegnanie. Szybko wsiadłem do mojego kochanego czarnego jaguara XJ i pognałem do bazy.

                                                                          ~***~

-Wybaczcie, że tak nagle was ściągnąłem tutaj ale sprawy się trochę pokomplikowały i musimy działać w trybie pilnym.- powiedział Mark kiedy byliśmy w Sali konferencyjnej-Mam plan jak osłabić naszych wrogów. Rozmawiałem już z jednym z policjantów ale nie macie się czego obawiać to mój dobry znajomy. Trzeba tylko zmusić tamtych do działania ale tak aby się sami wkopali. Mam już pewien pomysł ale trzeba go dopracować. We współpracy z policją szybko ich zamkną i będzie po kłopocie.
-No dobra ale co to za plan i jak zamierzamy to zrobić.-zapytałem
-Mark chce upozorować swoje morderstwo ale tak aby tamci brali w tym udział. Trzeba zrobić mały wyciek ale tak aby tamci się nie skapnęli. Wiem, że wszystko jest już obmyślane i trzeba tylko załatwić kogoś na miejsce Marka. On na jakiś czas wyjedzie z miasta aby nie było nic podejrzanego a w tym czasie my wszystkim się zajmiemy oczywiście cały czas mając z nim kontakt.- wyjaśnił Zayn
No to szykuje się ostra jazda. Tylko cały czas mamy za mało ludzi i brakuje nam jednego z lepszych mózgów do naszej operacji. Zayn z Lou są ale jeszcze Rose i Em. Tak bardzo za nimi tęsknie.